Kadencja za siedem stówek!

Niby obecna Rada Miasta jest trochę młodsza i świeższa niż poprzednia, ale ciągle sterowana tymi samymi rękami i – co gorsza – tkwiąca w tych samych schematach myślowych – felieton Dawida Wacławczyka

Pamiętam jeden z felietonów lokalnego publicysty, którego celem była analiza sprawowania władzy obecnego prezydenta. Kręcił się on wokół… garnituru głównego bohatera. Autor felietonu zachwycał się faktem, że Mirosław Lenk za niezły gatunkowo (jego zdaniem) garnitur firmy „Bytom” wyłożył raptem siedem stówek. Miało to dowodzić tego, że głowa naszego miasta potrafi łączyć dobre rozwiązania z niską ceną. Zapamiętałem ten felieton, gdyż uważam, że jest dokładnie odwrotnie, a doświadczenie dowodzi raczej tego, iż mentalnie tkwimy na prowincji, gdzie pieniądze są marnotrawione na nietrwałe, niepewne i przestarzałe rozwiązania. Nasze para-inwestycje, choć stosunkowo liczne – przypominają notoryczne łatanie dziur zamiast budowania dróg. A minimalizm i oszczędzanie na własnym wizerunku sprawia, że na mapie Śląska wyglądamy jak ubodzy krewni w niemodnym stroju…

- reklama -

Nie wiem jak po 4 latach wygląda garnitur Pana Prezydenta. Nie wiem czy po kilku praniach można się w nim jeszcze pokazać między ludźmi, czy też zdążył już wypłowieć albo się rozlecieć. Ta sprawa jest kompletnie drugorzędna. Mnie po prostu lektura ww. felietonu przypomniała się podczas ostatniego spaceru po mieście. I kiedy szukałem słów, którymi mógłbym opisać poczynania naszej głowy miasta, to pomyślałem, że ostatnie 4 lata będę wspominał jako „kadencję za siedem stówek”. Jako kadencję, kiedy to niby „coś się ruszyło” (cytat z ww. bohatera oceniającego samego siebie), ale… po 4 latach niespecjalnie wiadomo co. Nie doczekaliśmy się niczego, co może wzbudzić zachwyt. A to, co zostało zrobione, już wygląda na przestarzałe, niemodne i przybrudzone. Niepełne jak ten gmach RCK’u, gdzie starczyło na remont tylko jednej fasady (rzecz jasna głównej) albo niewykończone jak oddana do użytku hala sportowa przy Rafko, pozbawiona klimatyzacji – czyli czegoś, co w 2010 roku jest już standardem (kto miał zdrowy nos podczas turnieju Pytlasińskiego, ten poczuł nawet na trybunach „czym pachną” zawody dla 100 zapaśników).

Niby obecna Rada Miasta jest trochę młodsza i świeższa niż poprzednia, ale ciągle sterowana tymi samymi rękami i – co gorsza – tkwiąca w tych samych schematach myślowych. Niby prezydent Lenk troszeczkę bardziej energiczny niż ustępujący senior Jan Osuchowski, ale zasady działania i myślenia te same od dwudziestu lat. Z jego słynnego „stawiam na młodych”, zostało tylko „stawiam”. Niby w szafie na Batorego pojawił się jakiś nowy garnitur, ale po zakupie okazało się, że jego cena była niska, bo pochodził z kolekcji wycofanej ze sklepów przed trzema sezonami. Jakby nie szukać – w żadnej dziedzinie życia gminnego nie doczekaliśmy się niczego spektakularnego. Niczego nowatorskiego, innowacyjnego, znaczącego. Niczego, czego ktoś z zewnątrz może nam zazdrościć. Niczego, z czego mamy szansę zasłynąć i być dumni. Niczego, co zechcą podpatrywać inne samorządy. Niczego, co przyjadą podziwiać turyści. Żadna prowadzona przez ostatnią kadencję inwestycja nie sprawiła, że jesteśmy o krok przed innymi. Niby ubraliśmy trochę lepszy garnitur, ale z tego, że jest nowy cieszyć możemy się przez chwilę i tylko sami. Wszak nikt, kto zna się na rzeczy nie pochwali nam garnituru za siedem stówek. Choćby dlatego, by nie wyjść na złośliwego cynika, który wytyka nam prowincjonalność, nieudaczność czy oszczędzanie na wizerunku.

Inwestycje i zmiany jakie się dokonały w ostatnich 4 latach przybrały formę stosunkowo niedrogiego łatania dziur, które ma być widoczne. Prasa podchwyci i napisze to, co usłyszy w komunikacie, nie konfrontując tego z rzeczywistością lub chociaż stanowiskiem opozycji, starsi mieszkańcy pamiętający dziadostwa PRL’u i tak będą zachwyceni, że zmienia się cokolwiek, coś tam wpisze się do zakładki „sukcesy i osiągnięcia”. A ewentualne głosy specjalistów, ludzi prężnych, młodych, spostrzegawczych i żądnych rzeczywistego rozwoju a nie cerowania miasta, wrzuci się do worka „sfrustrowana opozycja”. Mniejsza o to, że miasto to urządzenie profesjonalne, a nie sprzęt domowy, że nie można go rozwijać dzięki okazjom, promocjom i przecenom, że nie da się nim zarządzać „systemem gospodarskim” niczym zagrodą w Baborowie. Przysłowiowy „garnitur za siedem stówek” może wytrzymać w niezłej formie rok, dwa, trzy, może i pięć lat. A może nie. Może kieszenie oderwą się przy pierwszym praniu…

Każdy, kto w sposób świadomy prowadzi własną, choćby najmniejszą, firmę lub nawet zarządza swoim (podkreślam słowo „swoim”) budżetem – studenckim, domowym czy rodzinnym, wie, czym kończy się korzystanie z usług i kupowanie sprzętów „dobrych i tanich”. Kończy się zawsze tak samo: krótkotrwałą radością z „zaoszczędzonych” środków, po której następuje seria reklamacji, napraw, nieoczekiwanych wydatków, uszkodzeń oraz klątw popartych przyrzeczeniem, że nigdy więcej tandety i oszczędzania na jakości. I o ile jedno z ulubionych haseł naszego prezydenta – tzw. „system gospodarski” – sprawdza się w skali mieszkania, gospodarstwa czy domu – to jak widać nie sprawdza się i nie ma prawa sprawdzać się w skali miasta i gminy. Żadnej, a na pewno naszej gminy nie stać na eksperymenty typu „garnitur za siedem stówek…”

*

Przykłady? Proszę bardzo! Najbliżej mojego domu jest Park Roth. A w nim wybudowana ostatnio muszla (muszelka) koncertowa. Fajnie, że jest. Ale skoro wydano na nią blisko 200 tysięcy złotych, to czemu nie jest w stanie pomieścić pięcioosobowego zespołu z perkusją? I dlaczego wybrano projekt, który w efekcie zamiast „muszli” dał dwie betonowe ściany zbudowane tak, że scena widoczna jest tylko sprzed niej, ale już nie z boku? Dlaczego nie ma wejścia dla artystów od tyłu? Wiem, wiem. Bo „to się zrobi w kolejnym etapie…”. Czyli nigdy. Na środku stawu fontanna. Trzy wodotryski o stałym tempie wypływu wody. Fontanna jest tak banalna, że budzi raczej politowanie niż frajdę. Nowe urządzenie niczym nie różni się od tego, jakie istniało tu w latach siedemdziesiątych. Kawałek dalej plac zabaw dla dzieci. Ładny, schludny, lepszy niż poprzedni. Ale tak przeciętny i podobny do tysięcy innych, że aż nudny. Nowa fontanna na ulicy Długiej. Zapowiadana jako prawdziwy cud nad Odrą, najnowszy projekt, bajer jakich mało. Po wielkim otwarciu okazuje się, że w Polsce jest takich już kilkanaście, a w „zacofanej” Azji kilka tysięcy. Fontanna zresztą fajna, ale już metr (metr!) obok niej – odpadające marmurki, krzywy podjazd, niepomalowane barierki i kałuże w krzywym chodniku. Remont RCK’u na ul. Chopina. Potrzebny i wyczekiwany jak deszcz nad pustynią Atacama. Gmach pięknie wymalowany, świecący, estetyczny. Ale z tylnych rzędów widać tylko plecy akustyka, a z balkonów tylko połowę sceny. Orkiestry nie sposób oświetlić. O tym, że w dawnym „Labiryncie” nie zrobiono nic, co pozwalałoby go uruchomić, i że tylna fasada wygląda jak kamienica po wojnie – lepiej nie wspominać. O tym, że wbrew zgłaszanym wielokrotnie przez organizacje kulturalne potrzebom, by część krzeseł pod sceną była demontowana (co pozwala organizować imprezy młodzieżowe i koncerty rockowe) nawet nie wspominam. Podtrzymano dawny standard, odnowiono ściany, ale budynek nie jest ani o milimetr bliższy potrzebom mieszkańców, bardziej wielofunkcyjny, nowocześniejszy niż ośrodki kultury w sąsiednich miastach. Szukamy dalej? Miejskie drogi rowerowe. Organizacje rowerowe i mieszkańcy swoje (równy asfalt, który ułatwi życie rolkarzom i deskarzom, mamom z wózkami i osobom niepełnosprawnym), a prezydent swoje… kostki betonowe. Zamiast poważnej specjalnej strefy ekonomicznej – kilka biurek w Inkubatorze Przedsiębiorczości, gdzie pomoc mogą znaleźć tylko ci, którzy robią biznes z Czechami.

I tak jest w zasadzie w każdym wypadku. Wszystko zyskuje nową fasadę, kolory i wizerunek, ale nic nie staje się nowatorskie, ponadprzeciętne, wyjątkowe. Pomijam już kwestię podstawową – czyli fakt, że takie patenty nadają się do poprawy i doinwestowania już w dzień ich otwarcia. Chodzi też o kwestię pewnej społecznej radości i dumy z miejskich inwestycji. Ilekroć słucham przewodników w miastach sąsiednich: Bielsku, Żywcu, Ołomuńcu, Cieszynie, Polanicy, Kudowie, Rybniku czy Pszczynie – tyle razy słyszę: nasze władze zrobiły nam piękny park, tutaj mamy jedyną w Polsce zagrodę żubrów, tutaj stoją jedyne w swoim rodzaju muzyczne rzeźby parkowe, tam zaprojektowano najładniejszy plac zabaw dla dzieci, a gdzie indziej najdłuższą aleję spacerową, nasz basen jest ogrzewany w nowatorskiej, ekologicznej technologii. Słyszę radość i dumę z tego, że w danym mieście coś idzie do przodu, a to co powstaje – choć w jednej małej kwestii jest najlepsze w okolicy, województwie, Polsce czy Europie. W Raciborzu natomiast słyszę głosy, które brzmią mniej więcej tak: no fajnie, że to jest, bo wygląda lepiej niż poprzednio, kiedy nie było nic. Ale nie jest takie, jakie byśmy chcieli, bo brakuje…

I zapewniam: nie jest to wyłącznie kwestia tego, że, jak twierdzi Mirosław Lenk, raciborzanie mają wyjątkową zdolność do krytykowania i narzekania. Nie jest to też kwestią tego, że, jak mówi Tadeusz Wojnar, „nie ma tu po co przyjeżdżać”. Sytuacji nie rozwiąże też to, co sugeruje radny Wolny radnemu Kusemu: „Jak się Panu nie podoba, to niech się Pan wyprowadzi”.

Istotą nie jest tutaj także kwestia poprawienia nowego, błędnie wykonanego ronda okularowego, wadliwie wykonanych chodników, które zapadają się pod kołami samochodów osobowych, dorobienie wentylacji na hali OSiR’u, zrobienie brakujących elewacji w RCK’u, postawienie nowych wystrzałowych karuzeli, zorganizowanie kilku imprez, na które ściągnie się gwiazdy formatu XXL lub unikalnych, które przyciągną publiczność niszową. Istotą tematu jest zupełna zmiana myślenia o naszych inwestycjach. Postawienie na prawdziwe rewolucje i najlepsze możliwe rozwiązania. I zaprzestanie wychwalania „doświadczenia”, gdyż w praktyce oznacza ono maskowanie braku własnych innowacyjnych pomysłów i tuszowanie tego, że nie ma się ochoty, sił ani wiedzy do wychodzenia poza dobrze znane drogi. Nawet te okrężne, dziurawe i pełne kolein. Szkoda, że nie wykorzystano całego zaplecza politycznego: większości w radzie miasta i powiatu, kolegi starosty, własnego posła i rządów PO, która rządzi w województwie i kraju. Mam wrażenie, że wojewoda z PO, do której zapisał się ostatnio nasz prezydent, przydał się w Raciborzu tylko raz, gdy trzeba było wygasić mandat Grzegorza Urbasa.

**

Jako przedsiębiorca (tak, wiem – mały przedsiębiorca… ale jednak przedsiębiorca) ideę „przedsiębiorczego samorządu” rozumiem dokładnie odwrotnie niż „filozofię siedmiu stówek”. PRZEDSIĘBIORCZY SAMORZĄD to moim zdaniem taki, który stawia na rozwiązania najwyższej możliwej jakości i nie godzi się na „domowe” kompromisy. Który proces rozwoju miasta upatruje nie w ilości wybrukowanych chodników i połatanych dziur drogowych, ale w ilości dróg wytyczonych (choćby na mapie) tam, gdzie będą mogły powstać nowe firmy, magazyny, przedsiębiorstwa, miejsca pracy. Przedsiębiorczy samorząd to taki, który budując ścieżki rowerowe – postawi na ich najwyższe europejskie standardy. I będzie je budował tam, gdzie są potrzebne, a nie tam, gdzie jest akurat miejsce. To samorząd, który ściągając turystów, wyjdzie daleko poza standardowe ulotki, foldery i informacje na własnej stronie internetowej. Przedsiębiorczy samorząd, to ten, którego nie stać na dwukrotne brukowanie ulicy Długiej w ciągu pięciu lat i wiosenne łatanie ulic, które pokrywano asfaltem późną jesienią. To taki, który nie będzie remontował swoich budynków tylko od frontu, ani zostawiał na „potem” kwestii kluczowych. Przedsiębiorczy samorząd to taki, który poza cegłami, betonem i stalą, z odpowiednim wyprzedzeniem zadba o to, by hala OSiR’u, gmach RCK’u czy każdy nowy obiekt sportowy i rekreacyjny  były eksploatowane, wykorzystywane i zagospodarowane w sposób nowatorski, kompleksowy i spełniający oczekiwania mieszkańców, a nie tylko pracowników i dyrektorów instytucji.

Do takich inwestycji oczywiście trzeba się przygotować. Zdobyć spore środki. A być może najpierw zdobyć ludzi, którzy są w stanie te środki zdobyć i nimi zarządzać. Wymaga to krótkich roszad personalnych w UM (wcale nie od razu zwolnień!), nowego systemu motywacyjnego dla pracowników ratusza i być może na początku zmniejszenia ilości działań, na rzecz ich jakości. Ale lepiej wziąć dłuższy rozbieg i zrobić konkretny męski skok, niż dreptać w kółko i ścigać się z własnym cieniem…

Dawid Wacławczyk
                                

- reklama -

18 KOMENTARZE

  1. Rzeczywiście dobry tekst. Sama prawda. Jak się go czyta, to slabo się robi, bo to wszytsko brzmi tak groteskowo, ze az nie chce sie wierzyc, ze w Raciborzu tak wygląda rzeczywistość.

  2. tekst trafiony w 10! Dom kultury niby juz jest wyremontowany ale słyszał ktoś żeby cosik się tam działo? Bo z tego co ja wiem to wieje pustkami a raciborzanie powoli zapominają że było kiedyś taki miejsce jak RCK. Hala bez klimatyzacji, to już w ogóle nie ma co komentowac bo szkoda słów. A ścieżki rowerowe faktycznie są tam gdzie było miejsce. Może ktoś mi wytłumaczy co ma na celu budowa odcinka ok. 100 metrowej drogi rowerowej od matki polki (gdzie na rowerze nie można jeździ bo to zwykły chodnik!!!) do rynku gdzie też nie można jeździc na rowerze? To jest normalnie jakiś totalny żart. No ale jak wiadomo Mirosław Lenk ma wiele takich Monty Pythonowskich pomysłówi. Jedno jest pewne RSS Nasze Miasto maja mój głos.

  3. Dawid świetnie. Już sobie wyobrażam Lenka kiedy siedzi przed monitorem i czyta twoje słowa. Mam nadzieje, że krew go zalewa, szlag go trafia, dostaje białej gorączki. A swoim programem wyborczym to pewnie ma kibelek już wytapetowany.

  4. Ten „lalus” wysłał niezatapialnego jak wieść wtedy niosła Markowiaka na „zasłużoną” emeryturę polityczną, wyałtował Kretka, pokazał gest kozakiewicza Siedlaczkowi i Lenartowicz, Wystubową wyekspediował ze szkoły i wreszcie miał odwagę 'wielkiemu” Tadziowi powiedzieć pocałuj mnie w d..ę, odchodzę! Ten, jak twierdzisz „laluś”, ma jaja jqak mało kto w tym mieście i kiedy inni kandydaci wciąż ukrywają się w cieniu, on z otwartą przyubią już pół roku temu rzucił w twarz Lenkowi rękawicą. Chciałbym by po stronie opozycji więcej takich „lalusiów” było w Raciborzu, a mniej internetowych „bohaterów” typu „furman”, wtedy Tadek nie rzadziłby nieprzerwanie przez dwadzieścia lat.

  5. Jak ,,da radę,, T. Wojnarowi, będę na Niego głosował i namówię kolegów! Fotka z dzieckiem jest ,,za słodka,, jak dla mnie!
    Ale jak się orientuję jeszcze nigdy Wojnarowi ,,nie podskoczył,,

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj