W mijającym tygodniu w wieku 91 lat zmarł Julian Dębski, żołnierz AK, wieloletni prezes raciborskiego koła Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.
Julian Dębski urodził się 11 marca 1920 roku w Żarnowcu w Małopolsce. Rodzice Jan i Jadwiga byli dobrze sytuowani materialnie, mieli m.in. rozległe posiadłości ziemskie, a także młyn. Wartością nadrzędną w rodzinie Dębskich był patriotyzm. Jej członkowie walczyli za ojczyznę podczas wszystkich chyba wojen i zrywów niepodległościowych, np. stryj Juliana zginął w wojnie 1920 roku pod Białymstokiem broniąc przed bolszewikami świeżo zdobytej niepodległości. Młody Julian uczył się w technikum mechanicznym, przed wojną odbywał praktykę w Państwowych Zakładach Lotniczych w Rzeszowie.
KONSPIRACJA
Po wybuchu wojny zaczął pracować u rodziców w młynie. Gdy tylko umilkły echa wojny obronnej 1939 roku, zabrał się za organizowanie siatki konspiracyjnej. Nie miał jeszcze dwudziestu lat, rwał się do czynu, nie mógł pogodzić się z obecnością okupanta i jego terrorem na ojczystej ziemi. Skrzyknął kolegów których był absolutnie pewien, zaczęli spotykać się w młynie.
Jego siatka przeszła niemal od razu pod komendę organizacji WiN. Już w święto trzech króli 1940 r. składał przysięgę na wierność Ojczyźnie. Julian miał ukończone dwa stopnie przysposobienia obronnego, ćwiczyli się więc z kolegami w użyciu broni, organizowali sabotaż i dywersję skierowaną przeciwko Niemcom. Działali w okręgu żarnowieckim w Generalnej Guberni, podlegali pod dowództwo w Krakowie.
Po agresji rzeszy niemieckiej na ZSRR podziemne siły zbrojne i otaczające je organizacje zostały zreorganizowane na wzór wojskowy. – Mój przydział wojskowy to 116 pp w 106 dywizji piechoty Armii Krajowej. Dowódcą mojej kompanii, czyli moim bezpośrednim przełożonym, był por. "Ponar". O tym, że jego nazwisko brzmiało Stepokura, dowiedziałem się długo po wojnie. Ostrożność była rzecz jasna podyktowana względami bezpieczeństwa, np. każdego kandydata bardzo dokładnie wszechstronnie sprawdzano, były ku temu odpowiednie komórki. Dzięki tym środkom ostrożności udało się uniknąć jakichś większych wpadek – opowiada pan Dębski, wówczas bardziej znany jako "Bańkowski".
O poszczególnych akcjach pan Julian nie chce opowiadać. – Były to akcje z bronią w ręku. Kiedyś o tym opowiem, ale jeszcze nie teraz – ucina. – Mogę tylko powiedzieć, że podczas akcji Burza byłem przydzielony do ochrony dowódcy dywizji, którym był gen. Bolesław Michał Nieczuja-Ostrowski.
Wspomniana powyżej akcja Burza nie zakończyła się po myśli podziemia niepodległościowego. W związku z tym zaznaczył się rozłam w organizacji – jedni chcieli pomóc Rosjanom widząc w nich wyzwolicieli, inni zapatrywali się na to bardziej sceptycznie. "Bańkowski" i jego koledzy postanowili się nie ujawniać. Jak się okazało – słusznie, wkrótce rozpoczęły się aresztowania AK-owców.
ARESZTOWANIE
Wojna się skończyła, ale pan Julian dalej zmuszony był się ukrywać. Musiał uciekać z rodzinnych stron. Na krótko trafił do Bytomia, później do Zabrza, na koniec zaś do Raciborza. Jak się miało później okazać, z naszym miastem związał całe swoje późniejsze życie, choć początki do miłych nie należały. – Za przynależność do AK zostałem aresztowany i na ok. miesiąc zamknięty w więzieniu. Odwiedzający go w areszcie por "Ponar" poradził mu, by szukał obrony ze strony PPS bądź PPR. Julian posłuchał tej rady, zapisał się do Polskiej Partii Socjalistycznej, gdyż jak uznał, ta partia nie była tak bardzo obciążona jak PPR. Ta mistyfikacja częściowo odniosła zamierzony skutek. Został uwolniony, ale proces o sabotaż odbył się. – Natomiast jak tylko dowiedziałem się o zjednoczeniu obu partii, natychmiast wycofałem swój akces do PPS – wspomina.
W nowym środowisku zaczął układać sobie życie. Dzięki starym kontaktom, jesienią 1945 roku podjął pracę w młynie w Bieńkowicach, został nawet kierownikiem tego przedsiębiorstwa. W 1956 roku przeszedł do RAFAKO. – Tam pracowałem aż do emerytury, zaczynałem od wydawania narzędzi, później byłem kierownikiem działu.
Jeśli ktoś sądziłby, że kłopoty z władzą ludową minęły definitywnie, jest w grubym błędzie. Za swą patriotyczną, niepodległościową przeszłość dopiero na emeryturze przyszło panu Julianowi zapłacić. Dodajmy, całkiem niezasłużenie. Organa bezpieczeństwa przez cały czas miały go na oku, a w jego otoczeniu nie brakowało konfidentów, skoro w momencie ogłoszenia stanu wojennego został zatrzymany. I to podczas pierwszej fali aresztowań.
INTERNOWANIE
– Była jeszcze noc (rzecz jasna chodzi o pamiętny 13 grudnia 1981 r.), spałem, kiedy milicjanci wywalili z hukiem drzwi mojego mieszkania i siłą wywlekli mnie z łóżka. Zdążyłem się tylko ubrać, ogolić się już mi nie pozwolili. Sprowadzili mnie na dół, zapakowali do samochodu i wywieźli. Tak po prostu, bez żadnych wyjaśnień. W towarzystwie dwóch milczących oprychów po cywilu Dębski dojechał na komendę MO w Rybniku, gdzie zwożono zatrzymanych. Zobaczyłem kilku znajomych, każdy w asyście milicjantów. Nikt nie wiedział o co chodzi, ale powoli zaczęliśmy się domyślać. Pewien oficer wyjaśnił nam, że w kraju wprowadzono stan wojenny.
Zatrzymanych przewieziono ciężarówka marki jelcz (tzw. suką) do Jastrzębia. Tam oczekiwały już na nich baraki z piętrowymi łóżkami. Całe to miejsce internowania robiło wrażenie od dawna oczekującego na nasz przyjazd. Bezpieka przygotowała się i od innej strony. Wśród zatrzymanych nie brakowało kapusiów. – Baliśmy się rozmawiać, nie wiedzieliśmy co nas czeka. W boże narodzenie ktoś namalował kawałkiem węgla na ścianie baraku choinkę. Nowy rok powitaliśmy w smutku.
Jednak najgorsze miało dopiero nadejść. W połowie stycznia, również bez jakichkolwiek wyjaśnień, zapakowano go wespół z dwoma innymi internowanymi do jelcza i na sygnale wywieziono. Po kilkugodzinnej nocnej podróży transport dotarł do Strzelec Opolskich. Reszta nocy w dwuosobowej celi, rano znów do ciężarowki, znów bez słowa wyjaśnienia. – Tym razem ciężarówka była pełna ludzi, do środka dostawały sie spaliny. Sporo z nas wymiotowało, niektórzy mdleli. Jechaliśmy kilkanaście godzin, aż dotarliśmy do Poznania.
Stolica Wielkopolski była jednak tylko kolejnym przystankiem. Po obiedzie nieszczęśnicy zajęli miejsca w dobrze już poznanym jelczu i ruszyli dalej. Ostatecznym celem okazał się nadmorski Darłówek. Pan Julian poznał tu m.in. Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego, żony Jacka Kuronia i Andrzeja Gwiazdy. Warunki socjalne w miejscu internowania były znośne, osadzonych mogła odwiedzać rodzina. Były też niedogodności: przysługiwało 120 kroków dziennego spaceru, a wyżywienie było wprost fatalne. – Karmili nas zupą z liści kapusty z nielicznymi ziemniakami, czasami po trzy kluski dali – wylicza pan Julian. – Dopiero po jakimś czasie pozwolono na pomoc Czerwonego Krzyża. Przywozili paczki helikopterami.
Latem '82 Dębski został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia, właśnie dzięki wstawiennictwu Czerwonego Krzyża. Dostał bilet do domu. Jego życie dalekie było jednak od sielanki. Już na drugi dzień po powrocie musiał meldować się na posterunku milicji, był przesłuchiwany. Przydzielono mu "ochronę", do pracy wrócił, ale na na gorsze stanowisko.
Do końca życia pan Julian udzielał się w związku byłych żołnierzy AK. Utrzymywał kontakt z dawnymi towarzyszami broni, brał udział w uroczystościach. Był zadowolony z faktu, że doczekał czasów, w których nikt nie prześladuje go za patriotyzm, za udział w walce o wolną Polskę.
Materiał pochodzi z miesięcznika Oblicza Ziemi Raciborskiej z listopada 2004
[color=#0000ff]Żył PIĘKNIE[/color] …
Odszedł [color=#ff00ff]SPOKOJNIE [/color]… po prostu … [color=#ff00ff]ZASNĄŁ[/color] .
[color=#808000]ZASŁUŻYŁ SOBIE[/color] … na wieczny sen[color=#cc99ff] [/color]
To był dobry człowiek i mój dziadek. Tęsknie za nim.
„O poszczególnych akcjach pan Julian nie chce opowiadać. – Były to akcje z bronią w ręku. Kiedyś o tym opowiem, ale jeszcze nie teraz – ucina.”
Ten wątek mógł by być ciekawy. Czy jakieś raciborskie archiwa mówią coś na ten temat?
Wspomienie ?