Właściciel jednej z syren, kiedyś nazywanej "skarpetą", pan Krystian Harnasz, powiedział, że kiedy syn będzie pełnoletni podaruje mu to auto, a sobie kupi kolejną syrenkę, bo innego auta nie widzi dla siebie.
Syrenka to polski samochód, można już powiedzieć, że zabytkowy. Prace nad syreną rozpoczęły się w 1953, a zakończono je w 1983 roku. Rząd zobowiązał FSO do skonstruowania małolitrażowego samochodu osobowego. W ciągu miesiąca na Żeraniu powstał zespół do opracowania założeń technicznych. Inżynierowie widzieli syrenę jako pojazd czteroosobowy, z silnikiem czterosuwowym chłodzonym powietrzem, z dużym bagażnikiem i nadwoziem samonośnym. Centralny Zarząd Przemysłu Motoryzacyjnego twierdził jednak, że to mrzonki, a założenia powinny być oparte na krajowych możliwościach. Produkcję należało uruchomić najpóźniej do 1955 roku przy minimalnych nakładach finansowych. W efekcie powstał model kompromisowy z drewnianym nadwoziem pokrytym dermatoidem, a silnik zapożyczono ze strażackiej motopompy. Nazwę "syrena" zaproponowała załoga FSO.
W sobotni poranek na plac Długosz przyjechały tylko dwie syrenki, a spodziewano się, że przyjedzie ich siedem. Jedna z nich pochodziła z 1975 roku, a druga z 1980. Właściciele jeżdżą na zloty w całej Polsce przynajmniej dwa razy w miesiącu, jednak przy tego typu samochodzie trzeba mieć zestaw narzędzi i części zapasowych m.in. przeguby, aby móc jechać dalej w trasę – powiedział jeden z właścicieli. Stwierdził też, że kiedy syn będzie pełnoletni podaruje mu to auto, a sobie kupi kolejną syrenkę, bo inne auta dla niego nie istnieją.
/w/