Im bardziej niestworzone historie smoleńskie…

…tym większe zwycięstwo PiS w wyborach do Europarlamentu. Zohydzenie polityki spowoduje zmniejszenie frekwencji, a euro- wybory z natury cechują się niską frekwencją. I o to właśnie chodzi – felieton Jerzego Witkosia.

Dlaczego PiS wygra wybory do Europarlamentu?

- reklama -

Tęgie głowy od dawna zastanawiały się nad tym, dlaczego Hitler wygrał wybory w Rzeszy Niemieckiej. Wytłumaczenie jest prozaiczne. Hitler wygrał wybory, bo Niemcy z pokolenia na pokolenie bili i maltretowali swoje dzieci. Taką metodę wychowania Niemcy stosowali od pierwszych miesięcy życia swoich dzieci i opanowali ją do perfekcji. Hitler też był niemiłosiernie bity przez swojego ojca pół-Żyda. Polecam przeczytać książkę Alice Miller "Zniewolone dzieciństwo. Ukryte źródła tyranii". Łączy ona te odległe czasy oraz odwołuje się do podobnego elektoratu ludzi z poczuciem doznanej niesłusznej krzywdy, ludzi zawiedzionych a jednocześnie ludzi z poczuciem wyższości wobec tych, którzy mieli ich skrzywdzić. Wypowiadane coraz większe bzdury smoleńskie zapewnią PiS zwycięstwo w wyborach do Europarlamentu, co może zapoczątkować następne zwycięstwa. Wielce prawdopodobne jest, że PiS powtórzy majstersztyk wyborczy z 2005 roku. Tylko elektorat zdyscyplinowany, co chwilę stawiany do pionu może zapewnić zwycięstwo do Europarlamentu. Zohydzenie polityki spowoduje zmniejszenie frekwencji, a wybory do Europarlamentu z natury cechują się niską frekwencją. I o to chodzi PiSowi. Najmniej chodzi o prawdę, bo jest ona i dla PiS i dla PO niechlubna.  

Czy piloci będą jedynymi winnymi katastrofy Tu-154M pod Smoleńskiem?

Kto jest bardziej winny, pilot zadający pytanie "Co będziemy robili?" czy odpowiadająca osoba, która mówi "Prezydent nie podjął decyzji co dalej robić". Miało to miejsce 4 minuty przed rozpoczęciem procesu lądowania. Piloci przekazali Prezydentowi, za pośrednictwem Dyrektora Protokołu Dyplomatycznego, informację o warunkach pogodowych: "Panie dyrektorze, wyszła mgła. W tej chwili, w tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść, zrobimy jedno zajście, ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Jak się okaże (niezr….),to co będziemy robili". Instytut im Sehna odczytał to zdanie następująco: "Także proszę myśleć (lub "pomyśleć") nad decyzją, co będziemy robili" oraz dodał jeszcze "Paliwa nam tak dużo nie wystarczy do tego (niezr…)", po czym daje się słyszeć "No, to mamy problem…" a pilot dodaje "Możemy pół godziny powisieć i odlecieć na zapasowe". Były minister Waldemar Kuczyński oraz prof. Radosław Markowski odczytują to jako pytanie "Na jakie lotnisko zapasowe mamy odlecieć". Wg mnie taka interpretacja pytania jest próbą zrzucenia odpowiedzialności na Prezydenta. Należy zauważyć, że pilot wskazał trzy możliwości "zrobimy jedno zajście" oraz "możemy pół godziny powisieć" i "odlecieć na zapasowe", a Prezydent odpowiadając "Prezydent nie podjął decyzji co dalej robić" wskazuje, tak jak mówią były minister Waldemar Kuczyński i profesor Radosław Markowski, że nie ma zmiany decyzji, obowiązuje poprzednie zadanie.

Prezydent w tej sytuacji wybiera opcję wykonania zejścia. Trzeba zdążyć na uroczystości. Po tych faktach w kokpicie pojawia się kilku generałów, prawdopodobnie po to by dać alibi pieotom oraz by dopilnować wykonania zadania. Ustalenie stopnia winy stron jest trudne do określenia, bo nie było drugiego podejścia. Gdyby przy drugim podejściu pytanie pilotów było identyczne "co robić" a nie "gdzie odlecimy" to można byłoby mówić o nieodpowiedzialności pilotów. Podobnie byłoby z odpowiedzią Prezydenta "Prezydent nie podjął decyzji co dalej (robimy)". Pilot zrozumiał, że musi wylądować za pierwszym razem. Wiadomość przekazana przez załogę Jaka stojąca na płycie lotniska na 4 minuty przed katastrofą o znacznym pogorszeniu się widoczności była sygnałem, że trzeba jeszcze bardziej zaryzykować. Kierowanie się, niezgodnie z procedurą, radiowysokościomierzem wskazującym wysokość nad terenem świadczy o chęci zobaczenia ziemi jeszcze przed lotniskiem. Przestawienie alarmu sygnalizującego niebezpieczną wysokość z wysokości decyzyjnej ze 100 m na 60 m świadczy, że pilot z góry przewidywał zniżenie się poniżej swojego minimum wynoszącego 120 m jak i uzgodnionej z kontrolerem lotów wysokości odejścia 100 m. Pilot po usłyszeniu alarmu na wysokości 60 m wyrównał tor lotu na 50 m i prawdopodobnie miał nadzieję zobaczenia ziemi. W tym momencie pilot usłyszał od kontrolerów komendę "Horyzont 101". Na pytanie Kamila Durczoka : "Czy może Pan określić taki moment w historii tego lotu, że lecą ku śmierci" profesor Paweł Artymowicz, pilot i naukowiec z Toronto odpowiedział "Można wyznaczyć taki moment, było to mniej więcej wtedy, kiedy samolot znalazł się około 20 m nad poziomem pasa, 50 m nad terenem. Była to chwila, kiedy kontrolerzy wydali ostatnie ostrzeżenie "Horyzont 101". Była to chwila ,że odejście awaryjne by się udało".

Z tej wypowiedzi profesora Pawła Artymowicza wynika, że wniosek w raporcie Millera o zbyt późnym wydaniu takiej komendy jest bezpodstawny. Paweł Artymowicz na inne pytanie o roli kontrolerów w sprowadzaniu samolotu powiedział "Nieodzowną częścią systemu zapewniającego bezpieczne podejście byli piloci. Piloci po wiadomości kontrolerów o odległości od początku pasa musieli potwierdzać podając wysokość ponieważ radar w wieży kontroli lotów był tak niedokładny, że nie mogli wyznaczyć wysokości dokładnie. Piloci nie odzywali się. Piloci stosowali inną własną procedurę". Nie można znaleźć winy rosyjskich kontrolerów. Jeżeli pas startowy był wolny i nie było na nim lodu ani śniegu uniemożliwiających lądowanie a radar i radiolatarnie były sprawne to nie było podstaw do zamknięcia lotniska, chociaż o takie nadzwyczajne uprawnienia kontrolerzy się starali ale z obawy o zawieruchę dyplomatyczną zgody nie uzyskali. Piloci natomiast, wg wojskowych procedur, mieli prawo wystartować nawet gdy nie ma warunków do lądowania na lotnisku docelowym oraz mieli prawo wykonać próbę lądowania do wysokości 120 m, gdy nie ma warunków pogodowych do lądowania. Kto odpowiada za złe procedury, fatalne ich wykonywanie i łamanie? Drugi pilot miał obowiązek fizycznego wykonania odejścia na wysokości decyzyjnej 100 m jak na wysokości 120 m pierwszy pilot nie zobaczył ziemi. Natomiast piloci wzajemnie się pytali "Odchodzimy ?" i nikt nie chciał pęknąć. Dwóch mądrych ludzi nie dało sobie rady z jednym tumanem – z rosyjskiego mgła.    

Pancerna brzoza
   
Samolot ściął na swojej drodze dużo drzew, pierwsze na wysokości 10-11 m, następnie kilka krzaków na wysokości 2,8 – 3,0 m, a wznosząc się i nabierając prędkości ściął lewym skrzydłem pancerną brzozę tracąc jednocześnie spory kawał skrzydła i lotkę. Opisuje to zdarzenie lekarz N.J. Bodin właściciel działki: "Samolot leciał kilka metrów nad ziemią. Usłyszałem trzask łamiącego się drzewa. Podniosłem głowę i zobaczyłem opadającą koronę brzozy". Następnie ścinał drzewa pod różnymi kątami, które wraz z ułożeniem szczątków samolotu tworzą logiczną całość. Polski operator Wiśniewski widział przechylony na lewo Tu-154M, który zdawało się lewym skrzydłem orał ziemię. W raporcie Millera razi opis najważniejszego drzewa zamieszczony w wielu punktach raportu i załącznikach, który to opis jest wewnętrznie kłamliwy i nieprawdziwy. Szczególnie jest to widoczne w załączniku 5 str. 3/25 drugi wiersz od góry gdzie napisano: "samolot lewym skrzydłem uderzył w brzozę o średnicy pnia około 30 cm. Uderzenie w konar brzozy nastąpiło na wysokości 5,1 m". Czyli mówimy o drzewie które na dole miało pień ok. 30 cm a samolot uderzył w jeden z konarów na wysokości 5,1 m co sugeruje, że ten konar i to tak wysoko miał znacznie mniejszą średnicę (np. 15-20 cm) a w połączeniu ze zdaniami kilka linijek dalej może rodzić wątpliwości o urwaniu skrzydła. Kilka linijek dalej dowiadujemy się, że samolot zderzył się również z konarami drzew o średnicy 20 cm, które spowodowały wgniecenia na skrzydłach. Nie urwanie a wgniecenia.

 

Pancerna brzoza ucięta przez polskich prokuratorów
Gowin: Nie ma podstaw, by za katastrofę obwiniać pilotów. Rosjanie dzielą i prowokują
 
 
Zdjęcie brzozy, wykonane krótko po katastrofie.

 

Czy zatem omawiane zdanie opisujące brzozę nie powinno brzmieć: "Samolot lewym skrzydłem uderzył w potężną brzozę o średnicy pnia 61 cm. Uderzenie nastąpiło na wysokości ok.6,5-6,7 m i w tym miejscu pień miał jeszcze dużą średnicę wynoszącą 44 cm". Pomiary przeprowadzili autorzy książki "Ostatni lot" strona 160 i zdjęcia na następnych stronach z opisem. W wielu miejscach (zał. 2 po tabeli na stronie 46/53, we wnioskach na stronie 52/53, we wniosku nr 6 na stronie 53/53 i w stenogramach godz. 6.41.02.8 itd.) opis jest identyczny i brzmi: "brzoza o średnicy 30-40 cm" jest identyczny z opisem MAKu i wewnętrznie kłamliwy bo drzewo ma albo 30 albo 40 cm a w dodatku obydwie dane te są nieprawdziwe. Raport MAKu mówi o zderzeniu na wysokości ok. 5 m a raport Millera określa to na 5,1 m a faktycznie było to na wysokości 6,5-6,7 m. Rosjanie napisali głupotę i czy należy ją powtarzać? To uderzenie na wyższej wysokości w brzozę mówi o szybszym wznoszeniu się Tu-154M bo poprzednie przycięte krzaki były na wysokości 2,8 – 3,0 m i łatwiej jest wyjaśnić ostatni odcinek toru lotu, przy czym strata dużej części skrzydła oraz kilku ważnych części spowodowała obrót samolotu wzdłuż osi a to powodowało coraz większą utratę nośności a po całkowitej utracie nośności nieunikniony był upadek samolotu i to w bardzo niekorzystnej konfiguracji. Najpóźniej na wysokości 100 m i po zobaczeniu ziemi kapitan powinien to zgłosić kontrolerom – „Pałasu nablidaju” a kontroler zobaczywszy samolot powiedziałby „Pasadku razrieszaju” i dopiero wtedy byłaby wydana zgoda na lądowanie.  Natomiast zobaczenie samolotu było ze względu na panującą pogodę niemożliwe. Na 4 minuty przed katastrofą załoga Jaka przekazała pilotom Tupolewa – „Arek teraz widać 200” czyli podana wcześniej informacja o widoczności poziomej 400 m i widoczności pionowej 50 m pogorszyła się.
       
Warto dodać o dwóch wybuchach, których istnienie potwierdza kilku świadków, w tym polski operator Wiśniewski i dowódca Jaka Wosztyl. Nie ma ich zapisanych na rejestratorach bo po uderzeniu samolotu o ziemię nagrania zostały przerwane. Nie ma różnic w odczytach z dodatkowego polskiego rejestratora i z rejestratorów z czarnych skrzynek. Wynika z tego, że wybuchy nastąpiły po uderzeniu samolotu o ziemię i były prawdopodobnie związane z zapaleniem się ponad 10 ton paliwa jakie jeszcze pozostały w samolocie.
  

Czy możliwy jest nowy rząd Gowin – Kaczyński ? Bardzo prawdopodobne.
Czy CBA należy rozwiązać ? Natychmiast. Nie można tolerować działań szkodliwych i niezgodnych z prawem.

 

Jerzy Witkoś

/artykuł sponsorowany/

- reklama -

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj