Turcja widziana naszymi oczami to serdeczni ludzie, piękne krajobrazy i bariera językowa łamana przy herbacie.
Wyjazd z miasta
Nadeszła pora by opuścić Stambuł, spodziewaliśmy się, że nie będzie to proste. Olbrzymia metropolia, do tego ulewny deszcz, czyli połączenie mocno nie sprzyjające zatrzymywaniu samochodów. Słyszeliśmy, ze przedostanie się na obrzeża autobusem wiąże się z kilkoma przesiadkami, straconymi godzinami oraz wysoką oplata. Postanowiliśmy wiec łapać stopa w środku miasta, na jednym z wielu wjazdów na autostradę. Z pomocą 2 kierowców udało nam się przedostać do azjatyckiej części miasta. Następnie łapaliśmy na poboczu autostrady, jednak to co ciężkie do wyobrażenia w Europie, w Turcji zaowocowało dłuższa przejażdżka. Tym sposobem udało nam się uniknąć komunikacji miejskiej podczas pobytu w Stambule. Część trasy przejechaliśmy z Kurdem (Kurdowie to najliczniejszy naród bez własnego państwa). Był wyraźnie zmartwiony i po pewnym czasie wyjaśniło się dlaczego. Zaczął pokazywać zdjęcia na telefonie przedstawiające ostatnie rzezie Kurdów w Iraku, słowo tragiczne nie oddaje tego co tam się stało. Następnie już w innej atmosferze dojechaliśmy z tureckim lekarzem do Merzifonu, łącznie pokonując tego dnia 600km.
Trabzon
Niedzielny poranek zaczął się od jazdy z Gruzinem prosto do Trabzonu, gdzie zamierzaliśmy wyrobić wizę. Konsulat jest czynny od poniedziałku, wiec mieliśmy cały dzień na chodzenie po mieście. Następnego dnia rano ustawiliśmy się w sporej kolejce, 15 minut przed rozpoczęciem pracy konsulatu. Mówi się, że tamto miejsce jest magiczne ze względu na bardzo wysokie prawdopodobieństwo dostania wizy oraz krótki czas oczekiwania. W Polsce procedury trwają ok. miesiąca, w Trabzonie parę godzin. Oczywiście zdecydowana większość czekających w kolejce pochodziła z Polski, wiec wieczorem po odebraniu wiz pojechaliśmy wspólnie na plażę za miasto. Popływaliśmy w ciepłych wodach Morza Czarnego i rozbiliśmy namioty. Francuz, który się do nas przyłączył zaczął grac na akordeonie, znal nawet polską piosenkę, którą okazała się być "Ta ostatnia niedziela".
Kurdystan
Z Trabzonu wyruszyliśmy wcześnie rano z nadzieja dotarcia do granicy turecko-irańskiej. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów okazało się, że trasa która na mapie wyglądała jak przeciętna droga krajowa, w rzeczywistości jest górska ścieżka bez asfaltu, szerokości samochodu. Z tego względu ruch praktycznie tam nie istniał, ale widoki były niesamowite. Pola herbaciane i pojedyncze domki wysoko w pełnych zieleni górach budziły skojarzenia z Azja południowo-wschodnią. Po krótkich podwózkach (m.in. betoniarką) zobaczyliśmy nadjeżdżającą osobówkę z litewskimi numerami. Pasażerów znaliśmy z widzenia, ponieważ ubiegali się o wizę irańską w Trabzonie. Podróżowali starym Oplem z osłoniętym podwoziem, które było niezbędne w takim terenie. W najwyższym punkcie naszej podróży wjechaliśmy na wysokość 2405 m n.p.m.
Nagle krajobraz zmienił się na bardziej bliskowschodni, gdy dojechaliśmy do Erzurum. Charakterystyczne były ormiańskie zabytki, ale także odmienne cechy mieszkańców. Dowiedzieliśmy się, ze wjeżdżamy w tereny określane jako Turecki Kurdystan. W następnych miastach jako przyjezdni wzbudzaliśmy ciekawość – często kończyło się to zaproszeniem na herbatę. Z Kurdami, pomimo niewielkiej ilości samochodów udało nam się przejechać spory kawałek, aż do momentu, gdy "utknęliśmy". W warunkach stopowania po Turcji oznaczało to 15 min bez podwózki, głównie ze względu na brak przejeżdżających samochodów. Bacznie przyglądali się temu panowie z pobliskiej żwirowni. Zaprosili nas na rozmowę i herbatę, poczęstowali kanapkami, a na drogę zapakowali nam halwę. Wszystkie rozmowy w tym kraju były prowadzone języku turecko-migowym, ale tych 2 panów wyjątkowo dobrze rozumieliśmy. W świetnych humorach wróciliśmy do dalszego łapania. Ponownie zatrzymali się Kurdowie, którzy mieli wyraźne problemy z zdzwonieniem się z jakimś znajomym. Po wielu telefonach, kilkukrotnym zawracaniu, krążeniu po wsi, kłótni z ludźmi siedzącymi przed domem, wszedł ktoś do bagażnika vana, którym jechaliśmy, starszy człowiek siadł kolo mnie i w 6 osób pojechaliśmy dalej. Krotki fragment, który pozostał nam do granicy przejechaliśmy turecka ciężarówką. Tego dnia krajobrazy zmieniały się w szalonym tempie, od herbacianych wzgórz po suche pustkowia, co więcej dotarliśmy na przejście graniczne i noc spędziliśmy w Iranie.
Turcja – nasze wrażenia
Potężny kraj, który nas zaskoczył i oczarował. Obaj byliśmy tu na wymianie Socrates-Comenius w 2005 roku i zauważalny jest ogromny postęp, a także mądrze obierany kierunek rozwoju. Wtedy nowe budownictwo wyróżniało się na tle ledwo trzymających się domów, równy asfalt nagle się kończył zostawiając goły piasek. To co zobaczyliśmy teraz wyglądało zupełnie inaczej. Buduje się tu z rozmachem, autostrady maja po 3 pasy w jedna stronę, zwykle krajówki są dwupasmowe. Pewne rejony rozwijają się wolniej – przykładem jest Kurdystan, jednak wszędzie widać budowanie nowych bloków i powstające drogi. Przy takim tempie wzrostu jest szansa, ze za parę lat podobna przemiana będzie zauważalna w całym kraju. Turcy patrzą z nadzieja na swój kraj i starają się o nim decydować. W trakcie naszego pobytu miały miejsce wybory prezydenckie, z niska frekwencją w porównaniu do poprzednich – tegoroczna wynosiła 76%. Kwitnie także mały business, któremu warto poświecić chwilę. Przez cały pobyt nie zauważyliśmy tutaj ani jednego zachodniego marketu, większość produktów w sklepach pochodzi z produkcji krajowej, a importowane ograniczają się najczęściej do napojów gazowanych. Wstępowaliśmy za to do wielu małych sklepików, często wyspecjalizowany w danej dziedzinie. Turcja widziana naszymi oczami to przede wszystkim serdeczni ludzie, mnóstwo powiewających tureckich flag, piękne krajobrazy, autostop na który czeka się średnio 5 min i bariera językowa łamana przy herbacie.
Krzysiek Krzemiński
Sponsorzy wyprawy:
————————————————————————————————-
Czytaj również:
Autostopem z Raciborza do Iranu: "droga do Stambułu"
Michał i Krzysiek kontynuują swoją podróż do Iranu. W weekend dotarli do Stambułu.
Autostopem z Raciborza do Iranu: "jesteśmy w Bułgarii"
Michał i Krzysiek, którzy w ubiegłym roku autostopem dotarli na Bałkany, tym razem wyruszyli do Iranu.
Mega akcja! Ale strasznie niebezpieczna chyba… nie?
Spotkałem Podróżników dzisiaj w Ifahanie – zaświadczam – cali i zdrowi.
Jak to możliwe, że się spotkaliście?
[b]@jaczylinieon[/b]
[b]wizę w Trabzonie wyrobiliśmy bez problemu w jeden dzień
[/b]
[b]@do s.m.[/b]
[b]Iran służy spotkaniom, nie wiem jak to możliwe :)[/b]
[b]
@wow![/b]
[b]w Iranie jest bardzo bezpiecznie (oczywiście wypowiadam się o miejscach w które odwiedziliśmy)[/b]
A kiedy jakieś slajdowisko? Może jak wrócicie zorganizujecie jakiś pokaz zdjęć?
Pozdrawiam Krzyśka i kolege z trasy, poznanych w Borsz i w Stambule 😉 Zapraszam na mojego bloga http://www.podrozniczemarzenia.wordpress.com
Przemek autostopowicz
Gratuluję odwagi i zacięcia podróżniczego!