"Chodzi mi o to, aby język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa” – mówił Beniowski – bohater poematu dygresyjnego Juliusza Słowackiego. W DK "Strzecha" wystąpił Steffen Möller.
Pani Joanna życzyła publiczności wielu wzruszeń i doznań estetycznych w czasie Dni Filmu Niemieckiego, które zawitały do Raciborza. Marek Krząkała dodał, że potrzeba nam ambasadorów przyjaźni między narodami polskim a niemieckim. Z kolei Anna Ronin ucieszyła się z licznie zgromadzonej publiczności i podkreśliła, że Steffen Möller po raz pierwszy jest w Raciborzu. – Chcemy budować pozytywne relacje polsko-niemieckie – zaznaczyła.
"Ekspert do spraw polsko-niemieckich małżeństw" – bo tak określa się Steffena swój występ rozpoczął – ku zaskoczeniu publiczności – od dyktanda z 2003 r. Wyjaśnił, że został wówczas laureatem ogólnopolskiego dyktanda w kategorii dla cudzoziemców w Katowicach (przyznał, że przygotowywał się do niego 7 lat). Główną nagrodę wręczył mu Kamil Durczok. Przypomniał, że w latach 2003-2008 wystąpił w talk-show "Europa da się lubić", a w l. 2002-2007 w serialu "M jak Miłość", który (o ironio!) uważa za najlepszy na świecie…
Przywołał wspomnienia z okresu, gdy po raz pierwszy przyjechał do Polski. A wszystko zaczęło się w 1994 r. Początkowo zakochał się w Krakowie, zwiedził Starówkę, Sukiennice … i zaskoczyła go pani przewodnik (uważająca Kraków za najpiękniejsze miasto na świecie), która zażartowała sobie ze stolicy. Twierdziła bowiem, że najładniejszym miejscem w Warszawie jest czwarty peron na Dworcu Głównym, skąd odjeżdżają pociągi do Krakowa. Młody nauczyciel pomyślał wówczas, że musi się przekonać na własne oczy, czy pani miała rację. Zanim przyjechał do Kraju nad Wisłą miał dylemat, czy szukać pracy w Krakowie (o którym słyszał same superlatywy) czy też w Warszawie. Postawił na stolicę Polski i nie żałuje. Gdy jako młody nauczyciel języka niemieckiego przybył do Warszawy, to miasto wydawało mu się "szare". Dopisało mu jednak szczęście, bowiem znalazł zatrudnienie w X Liceum Ogólnokształcącym im. Królowej Jadwigi. Z sentymentem wspomina swoją pracodawczynię – p. Lucynę. Z nutką ironii przypomina sobie, że jego pierwszym słowem po polsku był "hamulec bezpieczeństwa", a drugim "przepraszam" (pewien kłopot sprawiło mu wymówienie głoski rz). Był zaskoczony, że w języku polskim jest aż 7 przypadków (w niemieckim są tylko 4). Pochwalił się mamie, że jego pierwsza pensja wyniosła 7 000 000 zł (po denominacji 700 zł). Dziś chętnie pomaga swoim rodakom, którzy na partnerki życiowe wybierają piękne kobiety znad Wisły i Odry, w przełamywaniu barier mentalnych…
Dziś jest autorem kilku książek, w których przełamuje stereotypy o Polsce i Polakach, m.in.:
"Polska da się lubić. Mój prywatny przewodnik po Polsce i Polakach" (2006),
"Viva Polonia. Als deutscher Gastarbeiter in Polen" (2009),
"Moja klasyczna paranoja" (2010), "Expedition zu den Polen: Eine Reise mit dem Berlin-Warszawa-Express" (2012),
"Viva Warszawa – Polen für Fortgeschrittene" (2015).
Poza tym jest autorem tzw. "Bajki z Wuppertalu", czyli tekstu składającego się z 500 słów, z których 55 jest polskich (Lebenswörter Buch). Sami Niemcy lubią zapożyczać polskie słówka, np. pieniądze (wymawiają podobno "piniondze").
Na koniec swojego wystąpienia pochwalił się publiczności miniaturką Pałacu Kultury i Nauki przypominającą młynek do pieprzu. Zakupił ją w centrum informacji Pałacu Kultury i Nauki aż za 100 zł. Mimo to jest przekonany, że było warto. To właśnie symboliczny młynek do pieprzu ma na celu zmielić wszystkie stereotypy o Polakach, Niemcach czy Rosjanach. I tym akcentem zakończył swoje wystąpienie przed rozentuzjazmowaną raciborską publicznością.
Marek Lucjan
Źródło fot. Redakcja Mittendrin