Mateusz i Sławek Kustoś. Straż i futbol to ich pasja

Bracia Kustsoś

Mogą na siebie liczyć w każdej sytuacji i to nie tylko podczas akcji strażackich czy na boisku.

Dwóch braci. Obaj mają po dwadzieścia kilka lat. Jest między nimi dwa lata różnicy. Starszy jest Mateusz, młodszy – Sławek. Bracia Mateusz i Sławek Kustoś dzielą wspólne zainteresowania. W tym, czym się zajmują pociąga ich adrenalina. Podczas naszej rozmowy jeden wchodzi w słowo drugiemu. Było to wzajemne uzupełnianie. Uwypukliło ich braterską wieź, a oni cenią sobie wartości rodzinne.

- reklama -

Środa rano a może piątek po południu. Nigdy nie wiadomo. Przychodzi sms. Zwięzły komunikat. Alarm PSP Racibórz. Rozlega się syrena. Każdy kto jest dyspozycyjny swe kroki kieruje w stronę remizy. Pierwsi, którzy dotrą na miejsce, kontaktują się z centralą. Po chwili wszystko jest jasne. Znany jest cel i powód wezwania. Wiadomo ile wozów trzeba zadysponować. Ochotnicy wartko się krzątają. Zakładają stroje. Po chwili gotowi do akcji siedzą w wozie. Wyjeżdżają.

OSP Sudół

Bracia Sławek i Mateusz Kustoś przygodę z Ochotniczą Strażą Pożarną w Sudole rozpoczęli pięć lat temu. – Zbliżały się organizowane w maju miejskie zawody sportowo-pożarnicze. Zagadał do nas naczelnik, czy nie chcielibyśmy dołączyć do drużyny, bo brakowało chłopaków. Stwierdziliśmy czemu nie, zawsze możemy pobiegać na zawodach. I tak od jednych rozgrywek do drugich. Aż w końcu okazało się, że w październiku organizowany był kurs dla kandydatów na strażaków. Naczelnik wręczył nam dokumenty i wysłał na szkolenia. Tak się to potoczyło – wspomina starszy z barci – Mateusz. – A, że mieszkamy praktycznie naprzeciw remizy to wstyd byłoby nie zostać członkiem – zażartował Sławek. Wcześniej rodzeństwo pracy ochotników przyglądało się z okien swojego domu (mieszkają naprzeciwko remizy). Obserwowali przybiegającą do jednostki załogę, ich przygotowania i wyjazd do akcji.

Kustoś
Sławek (pierwszy z prawej) i Mateusz (czwarty z prawej) od załogi OSP Sudół wstąpili pięć lat temu, zaraz po strażackich zawodach, w których startowali. Wcześniej pracy ochotników przyglądali się z okna rodzinnego domu.

Pierwszym i podstawowym wymogiem by zostać strażakiem ochotnikiem jest pozytywne przejście badań lekarskich. Nie może tu być mowy o wadach czy innych niewydolnościach. – Zasada jest taka, że najpierw musisz patrzeć na swoje zdrowie, a dopiero potem na zdrowie innych. Co z tego, że wejdę do jakiegoś budynku, gdzie ktoś potrzebuje mojej pomocy, skoro ja sam będę jej potrzebował, kiedy mi się coś stanie – mówi Sławek. – Martwy ratownik, to niepotrzebny ratownik – dodaje Mateusz. By móc ratować ludzkie życie musieli ponadto uczestniczyć w kilkudziesięciogodzinnym kursie. Standardowa procedura dla każdego kandydata na strażaka ochotnika. Uczyli się podstawowej terminologii, ćwiczyli udzielanie pierwszej pomocy, musztrę i kontaktowanie się przez radio. Praktyki odbywali w Państwowej Straży Pożarnej – Na dzień dobry uczyliśmy się zwijać węże – wspomina Sławek.

Pierwsza akcja

Po odbytych kursach przyszedł czas na służbę. Mieszkanie przy ulicy Waryńskiego w Raciborzu. W jednej z piwnic podpaliły się śmieci. Przy okazji wyszło na jaw, że przechowywano tam amunicję, kilka sztuk broni, proch strzelniczy, a co najlepsze, wszystko było gotowe do wystrzału. Tą sprawą zajęła się przede wszystkim ekipa z PSP. Braci wezwano prawdopodobnie dlatego, że na pół godziny przed akcją samochód wrócił z karosacji (zabiegu odnowienia i zabudowania samochodu ciężarowego w celu uczynienia z niego wielofunkcyjnego samochodu pożarniczego). Auto zostało uzbrojone, założono węże i inny osprzęt. Naczelnik zgłosił wóz gotowy do wyjazdu. – Jeszcze sprzątaliśmy w garażu, podłogę było trzeba umyć, no i w tym momencie załączyła się syrena. Ci więc, co byli na miejscu ubrali się i pojechali w długą – mówi Mateusz.

Zaraz potem ekipę z braćmi wezwano do pożaru stodoły w Bolesławiu. Był to prawdziwy chrzest bojowy. Zabudowa usytuowana była w jednym z najwyższych punktów miejscowości. Słup ognia było widać z daleka. – Tego nie zapomnę nigdy, z płonącego dachu stodoły unosił się deszcz iskier. Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego. Do tego jeszcze doszedł widok gospodyni domu, która wspólnie z córką płakała. W takiej właśnie chwili ma się wrażenie, że jednak po coś się to robi, że jest w tym jakiś sens. Generalnie dowartościowuje to, człowiek ma poczucie, że przydaje się po coś na tym świecie – wyznaje Sławek.

Dwie największe akcje jakie do tej pory wspominają panowie to pożar na terenie zakładu Ema w Brzeziu oraz pożar klubu Brooklyn. – Tam wtedy był jazz. To są akcje, w których się najwięcej dzieje. W Brooklynie było takie zadymienie, że brat trzymając mnie za ramie (i to na zgiętej ręce, a nie na wyprostowanej), nie widział mnie. Nie wiedzieliśmy, co się tam dzieje – opowiada Sławek. – Mieliśmy wejść jako osłona dla PSP. Oni szli przed nami, ale jak osłaniać kogoś, kogo nie widać. Było to dla nas wyzwanie – dodaje Mateusz. W samej akcji chłopakom bardziej towarzyszyła adrenalina niż strach. – Strach odczuwa się może na chwilę przed dojazdem. Człowiek już widzi miejsce zdarzenia i uświadamia sobie do czego jedzie. Przy samej akcji odczuwa się natomiast bardziej adrenalinę. Wiadomo, strach też musi być, bo jak człowiek się nie boi, to narobi głupot – mówi Mateusz. – Tylko głupcy się nie boją – dodaje Sławek.

Raptors Racibórz

Służba w Ochotniczej Straży Pożarnej to nie jedyne powołanie braci Kustoś. Chwilę wcześniej, zanim swą przygodę zaczęli z jednostką z Sudoła, rodzeństwo swoich sił próbuje w futbolu. Mateusz rozgrywki śledził na kanałach sportowych. O sporcie zaczyna rozmawiać z kolegą. Przeglądając media społecznościowe, zauważa informację o naborze do drużyny Rybnik Thunders. Pierwszy termin rekrutacji przegapili, załapali się na dodatkową w Wodzisławiu Śl. – Stwierdziliśmy wspólnie z bratem i kolegą, że pojedziemy i spróbujemy. Nie będzie nam pasować, to odpuścimy temat. Dostaliśmy się we trójkę. Kolega natomiast zamiast przygody z futbolem rozpoczął ją z państwową strażą. Został zawodowym strażakiem w Kędzierzynie-Koźlu – opowiada Mateusz. Z biegiem czasu rybnicka drużyna powiększyła się o kolejnych raciborzan. – W najlepszym okresie było nas sześciu dojeżdżających z Raciborza – dodaje Sławek. W tamtym czasie w Polsce było około sześćdziesięciu kilku drużyn. Teraz ich jest prawie dwa razy tyle. – Jest to jeden z najszybciej rozwijających się sportów w Polsce. W kraju liga futbolu amerykańskiego istnieje dopiero 11 lat. Zaczynało 6 drużyn, w tym momencie jest ich przeszło sto w kilku różnych klasach rozgrywkowych – zaznacza Mateusz.

Bracia Kustsoś
Futbol amerykański to jedna z najszybciej rozwijających się dyscyplin sportowych w Polsce. Przez drużynę Raptors Racibórz przewinęło się 100 członków. Człon drużyny stanowi 30 zawodników, w wieku od 18 do 37 lat.

Sport wciągnął braci. Miał w sobie „ten” dreszczyk emocji, który bardzo odpowiadał rodzeństwu. Postanowili, że dyscyplinę wypromują w Raciborzu. We własnym zakresie zorganizowali pokazy w szkołach. Na pierwszą rekrutację przyszło około 40 osób. By zaangażować lokalną społeczność zorganizowali konkurs na nazwę drużyny. – Wygrała najlepsza opcja, co nam się bardzo podoba, bo Raptory to dinozaury, które atakowały i były drapieżne w stadzie – mówi Sławek. Poczucie wspólnoty odgrywa bardzo ważny aspekt w futbolu. – Osobiście nie znam bardziej drużynowego sportu niż futbol. Tu każdy jest zdany na każdego, jest to jedna wielka rodzina. Nie ma opcji, żeby ktoś na boisku zrobił coś samemu, jeden musi pomagać drugiemu – dodaje.

Kustoś
Bracia futbol pokochali od pierwszego treningu. Na zdjęciu Sławek Kustoś.

Futbol to sport dla wszystkich. Gry spróbować może każdy bez względu na wiek, wagę i warunki fizyczne. – Kondycję i siłę da się wytrenować. To nie jest tak, że czegoś się nie da zrobić. Wszystko jest możliwe, tylko trzeba tego chcieć, mieć cierpliwość i samozaparcie oraz chodzić na treningi – tłumaczy Sławek. Sport zdecydowanie kształtuje charakter. – Na pewno każdy facet chcąc nie chcąc staje się bardziej męski, zadziorny ale i zdyscyplinowany – dodaje. – Wszyscy myślą, że minusem futbolu jest bardzo duża kontuzyjność, ale poważne kontuzje są tak samo częste, jak w innych dyscyplinach sportowych – podsumowuje Mateusz.

Jednak ani służba w OSP ani sport nie jest dla nich tak ważna jak braterska więź. To dzięki niej współpraca w remizie i na boisku nie stanowi dla braci żadnego problemu. Poczucie, że masz obok siebie kogoś, na kogo możesz liczyć w każdej sytuacji, to podstawa sukcesu zarówno w roli strażaka, jak i sportowca. W ich przypadku powiedzenie, że są gotowi skoczyć za sobą w ogień, nabiera dodatkowego znaczenia…

Mateusz Herba

- reklama -

2 KOMENTARZE

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj