Gosia i Oliwia – opowiadają o wypadkach, wisielcach, kobietach rodzących w melinach. O agresywnych, nawalnych jak messerchmity słuchaczach płyt chodnikowych…
Niektórzy ludzie mają to szczęście, że praca jest ich pasją. Czują, że się spełniają, że mają misję do wykonania, która przy okazji daje im mnóstwo satysfakcji. Wiadomym jest jednak, że pasją człowiek nie wykarmi rodziny, nie zapłaci czynszu, przedszkola dla dziecka. Ale oni w to brną, wierzą, że się to się uda. Niektórym, ten karkołomny manewr się naprawdę udaje. Pracują za nieco ponad 2000 zł miesięcznie (z dodatkami za pracę w święta, w nocy, ze „szkodliwym”). Słownie: DWA. Dwa tysiące złotych polskich.
W jednej z restauracji spotykam się z Oliwią i Gosią. Młode, pełne uśmiechu i humoru dziewczyny. Oliwia pracuje w pogotowiu cztery lata, Gosia dziesięć. Dużo czy mało? Ten czas wystarczył im, żeby naoglądać się więcej ludzkich dramatów niż było odcinków w „Klanie”.
Na obszarze zamieszkiwanym przez prawie sto tysięcy ludzi, rozciągającym się od czeskiej granicy, zahaczając o województwo opolskie, kończąc na powiecie rybnickim. Ten obszar obstawiany jest przez 24 godziny, przez, uwaga… 4 karetki! Nie do wiary? Dwie „eski” (specjalistyczne, z lekarzem) i dwa zespoły podstawowe (dwóch ratowników medycznych).W każdej z tych karetek jest doskonale wyszkolony i przygotowany personel. Trzy lub pięć lat studiów, praktyki, staże, nierzadko wcześniej wolontariat. Następnie, każdy z nich musiał nazbierać dwieście punktów edukacyjnych przez okres pięciu lat, na różnych szkoleniach, za które, nota bene, sami zapłacili. Cytując klasyka: „Panie Premierze! Jak żyć?”
Nie muszę ich o nic pytać. Oliwia i Gosia opowiadają o swojej pracy z pasją, z wypiekami na twarzy. Widać, że tym żyją. Po dziesięciu minutach nie mogę sobie ich wyobrazić w żadnej innej pracy. Obie dziewczyny zostały ratowniczkami z przekonania. Wiedziały z czym wiąże się ta praca. Wyjazdy do melin, babranie we krwi, wymiocinach czy innych płynach ustrojowych. Wiedziały też, że nie wszystkich będzie się dało uratować, w tym również dzieci…
Opowiadają o tym jak czyjeś życie, które w tym momencie przybrało kolor purpury, w sposób fizyczny ścieka im po palcach. Opowiadają o wypadkach, wisielcach, kobietach rodzących w melinach. O agresywnych, nawalnych jak messerchmity słuchaczach płyt chodnikowych, raczących się nektarem z kartonu – jak o nich żartobliwie mówią. Kiedy zaczynają opowiadać o wyjeździe o trzeciej w nocy do pacjenta zgłaszającego ból łokcia od trzech dni, denerwują się, lecą bluzgi. W takim przypadku to ogromne skupisko ludzi jest pozbawione jednej z czterech karetek, która mogłaby akurat jechać do dławiącego się dziecka. Opowiadają o pewnym przypadku reanimacji, który niedawno przeprowadzili w Nędzy. – Miałyście dyżur w Kuźni Raciborskiej? – pytam. – Nie, jechałyśmy tam z Raciborza, bo karetka z Kuźni musiał pilnie wyjechać do „sraczki” (mało ważna sprawa). Dojechałyśmy w piętnaście minut! To już prawie na rekord olimpijski zakrawało. Myślałam, że pedał gazu wycisnę z drugiej strony podłogi – dodaje Gosia. W rozmowie używają żargonu; dymanie (masaż serca), telewizor (kardiomonitor), HAK-MON (zestaw leków)… Nie wszystko rozumiem. Notuję. Podziwiam je coraz to bardziej. Za ich luz, profesjonalizm i niesamowitą otwartość.
Słucham jak zaczarowany. Pytam, ile to trwało? – Całkowity czas od wyruszenia do przyjazdu na bazę jakieś dwie godziny. Przeliczam to szybko w myślach… 14,50. 14,50 razy dwie osoby daje 29, razy dwie godziny, 58. PIĘĆDZIESIĄTOSIEM złotych. Właśnie na tyle wycenione jest życie Pana Wieśka, którego uratowały z objęć Morii. Nie tylko jego. Z niewielkim marginesem, na tyle wycenione jest Twoje życie, Twoich dzieci i moje również.
Chcę zamówić nam wszystkim drugie piwo. Gosia stanowczo odmawia. Jutro rano jedzie do pracy do stacji pogotowia w Rydułtowach. Myślałem, że pracuje tylko w Raciborzu. Okazuje się, że nie. W Rydułtowach zatrudniona jest na kontrakcie. Na kontrakcie, znaczy, że nie ma urlopu, chorobowego, ubezpieczenie zdrowotne sama odprowadza. Ubranie robocze też kupuje za swoje. Miesięcznie wyrabia prawie 300 godzin. Często się zdarza, że prosto z nocki jedzie na dniówkę. Na spotkanie przyszła prosto z dyżuru. Widać, że jest zmęczona. Widać też, że jest szczęśliwa. Pytam, jak długo ma zamiar tak to ciągnąć?
– Może do czasu aż kupię mieszkanie i założę rodzinę… Może zatrudnię się jeszcze w Kędzierzynie.
Dariusz Niestroj
====================
Protest ratowników medycznych
Ogólnopolski protest ratowników medycznych rozpoczął się w maju 2017 roku. Ratownicy domagali się spełnienia swoich postulatów podejmując takie działania jak oflagowanie budynków, oznaczenie logo akcji pojazdów i odzieży czy też przewożenie pacjentów karetką na sygnale, nawet gdy nie było to konieczne. Do protestu przyłączyła się ekipa liczącego blisko 60 osób raciborskiego pogotowia, m.in. zakładając koszulki z nadrukiem „Chcemy ratować, nie protestować”. Kulminacją protestu ratowników był dzień 30 czerwca, kiedy to pracownicy pogotowia wylegli na ulice 16 miast wojewódzkich. Czego domagali się ratownicy medyczni? Przede wszystkim podwyżek uposażeń (ratownicy pomimo odpowiedzialnej i wyczerpującej – często ponad 1 etat – pracy są najgorzej opłacaną grupą w systemie medycznym) i zwiększenia liczby karetek w systemie ratownictwa. Inne postulaty to m.in. upaństwowienie systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego oraz przyspieszenie prac nad projektem tzw. dużej nowelizacji ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym i pozostawienie w projekcie zapisów dotyczących etatyzacji oraz trzyosobowych zespołów ratownictwa medycznego. Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł zapowiedział zwiększenie wynagrodzeń ratowników medycznych o 800 zł miesięcznie na tzw. etat przeliczeniowy – niezależnie od formy zatrudnienia – z czego 400 zł miało zostać przyznane od 1 lipca, a kolejne 400 zł – od 1 lipca 2018 r. Resort wskazał, że również pracodawcy mogą podnieść wynagrodzenia ratowników i wówczas postulaty środowiska zostaną wypełnione.
I to jest fenomen kończyć pracę o 19.00 i zaczynać kilkanaście czy kilkadziesiąt kilometrów dalej drugą pracę też o 19.00. Sraczkę to może te panie miewają, pacjent ma biegunkę… Wezwanie przyjął dyspozytor więc miał jakieś ku temu podstawy. 5 letnich zawodowych studiów z ratownictwa nie ma jest tylko 3 letni licencjat a potem magisterka z zarządzania, organizacji ochrony zdrowia itp. w przeciwieństwie do pielęgniarek które mają 5 letnie studia. Nadal większość ratowników absolutnie nie ma wyższego wykształcenia tylko 2 letnia szkołę pomaturalną a aspiracje do kompetencji i umiejętności lekarza …
I tu odezwał sie komentator bez pasji który jedynie co potrafi to hejtowac w komentarzach…Widac że wątroba piecze
szanowny komentatorze, polecam doczytać syllabusy na studiach licencjackich i magisterskich w polskich uczelniach medycznych. Polecam również lekturę dotyczącą tzw. sraczki. Absolwenci ratownictwa medycznego a przede wszystkim pracownicy wspomnianej profesji to ludzie z powołania bo ci bez niego szybko rezygnują bądź w ogóle nie podejmują pracy we wspomnianym zawodzie. A tych , których spotykasz na polskich drogach powinieneś szanować
szanowny „to nie tak”
dobrze, że Ty zawsze jesteś tym, który używa eufemizmów, bo życie przecież jest piękne, różowe, tęcza i kucyki pony srające watą cukrową. poza tym słowo „sraczka” jest pojęciem mającym uświadomić jak wiele razy karetka wyjeżdża niepotrzebnie, nie dlatego, że źle zadecydował dyspozytor, a dlatego, że np. ktoś nie miał czasu, bądź ochoty sprawdzić czy „potrzebujący pomocy” faktycznie jej potrzebuje.
Ratownicy nie mają aspiracji i chęci bycia lekarzem, ale prawda jest to, że w karetce podstawowej podejmują decyzję, podają leki, ponoszą odpowiedzialność tak jak robi to lekarz na esce. Z tym że ratownik za godzinę pracy i zaangażowanie dostaje 15 zł a lekarz który nawet nie potrafi intubowac bądź jest ginekologiem i nie ma pojęcia o medycynie ratunkowej zarabia 60 zł za godzinę. Nie znam ratownika który pracowalby nie znając podstaw swojej pracy. Lekarzy takich znam za to przynajmniej kilku.