Do wybuchu doszło 8 października w Kuźni Raciborskiej. Na miejscu zginęło dwóch saperów, trzeci zmarł kilka dni później w szpitalu. Na jaw wychodzą nowe fakty, według których część pocisków miała zdemontowane zapalniki.
Do wybuchu doszło 8 października podczas usuwania przedmiotów wybuchowych i niebezpiecznych w Kuźni Raciborskiej. Zadanie realizowali żołnierze 29 patrolu rozminowania z 6 Batalionu Powietrznodesantowego z Gliwic. Na skutek niekontrolowanego wybuchu zginęło dwóch żołnierzy, czterech zostało rannych.
Jak informuje Gazeta Wyborcza część pocisków artyleryjskich, które mieli zneutralizować saperzy z Gliwic, miała zdemontowane zapalniki. Były one sklejone taśmą w pakiety i przygotowane do wywiezienia. – Niewykluczone, że zrobił to pracujący na zlecenie gangów świetnie wyszkolony pirotechnik – mówi osoba znająca kulisy sprawy – podaje katowicka Gazeta Wyborcza.
Jak mówi Gazecie Wyborczej informator niewykluczone, że pracujący na zlecenie gangów pirotechnik szukał materiałów do produkcji domowych ładunków wybuchowych właśnie w kuźniańskich lasach. – Na razie nie wiadomo tylko, dlaczego zdemontował zapalniki, popakował je i nie zabrał ich od razu. Być może ktoś go spłoszył i postanowił wrócić w bardziej dogodnym momencie – czytamy w GW.
/oprac. c/