Wpadli znajomi z Bielska. „No pooooooookaż miasto!” – jęczeli. Zaliczyli więc obowiązkową mumię, posłuchali gęsich, pawich i bażancich wrzasków w Oborze oraz zwiedzili z sentymentalnymi łzami w oczach DH Bolko.
„Jeść, pić!” – zażądali po 3 godzinach. No i gdzie ich wziąć? Na Rynku lud tłumnie obsiadł ogródki: siorbie i mlaszcze z ukontentowaniem, patrząc z wyższością na szukających wolnego miejsca. W nieśmiertelnym Piotrusiu także wszystkie krzesełka pod paprotkami zajęte. Ale oto goście zauważyli ul. Długą: „Tu na pewno coś znajdziemy!”. Biedacy. To nie Floriańska w Krakowie albo Krupówki w Zakopcu, moi kochani. Ale chodźcie – zapraszam na „turystyczny” deptak w wydaniu raciborskim.
Bank, bank, bank, bank, praca w Holandii, praca w Holandii… Pięknie, sterylnie i… nudno. Wyliczanie „wspaniałej” różnorodności wszystkich atrakcji ulicy Długiej byłoby chyba tak samo pasjonujące jak podnoszenie woreczka z grochem podczas zajęć WF w I klasie. Dobrze chociaż, że moi goście mieli okazję trafić na niewątpliwie barwny event – nawadnianie klombów. Proces ów subtelny przeprowadzany był przez popularny „szambowóz” i grupkę panów, którzy z gracją z grubej rury lali strumienie wody. Z równą gracją wodę wzbijała w górę mijana przez nas fontanna – prawdziwe cacuszko architektonicznej prostoty, a zarazem miejsce potajemnych wieczornych kąpieli nastoletnich raciborzan.
No ale „zwiedzający” byli głodni i spragnieni. Co mogłem im zafundować? Bogatą i pożywną ofertę kredytów hipotecznych? A na deser kolorową garść ulotek na temat możliwości nawożenia tulipanów i pakowania kiełbachy do pudełek?
Cóż, popularny deptak powoli zamienia się w raciborskie zagłębie finansowo-pośredniakowe. Znikają kolejne knajpki, niedługo pozostanie już chyba tylko Tęczowa, dla samotnych… Może czas zmienić nazwę z Długiej na np. ul. Długów? Nie, żebym coś miał przeciw bankom, pracom w Holandii, aptekom, solariom, fotografom i jubilerom. Ale na deptaku chciałbym usiąść na piwie, kawie, ewentualnie pójść do ciekawej galerii, w ostateczności kupić znajomym pamiątkę z miasta (nawet nie marzę o możliwości zrobienia sobie fotki z białym niedźwiedziem. Długa ma potencjał. Długą można by długo mile wspominać jako reprezentacyjną wizytówkę miasta, z klimatem niekoniecznie tak monotematycznym jak dziś.
Nasza wycieczka skończyła się przy „budynku do rozbiórki”, straszącym niezgorzej niż Buka w Dolinie Muminków, czekającym na zasłużony budowlany pogrzeb od kilkunastu lat. Na dolnym piętrze, o ironio!, wciąż czerwieni się witryna baru AGA…
Zapłaciliśmy za parking i pełni wrażeń wróciliśmy do domu.
Seamus
[email protected]