Coraz mniej dni zostało do egzaminu dojrzałości, który dobrze
zdany, otworzyć ma nam drzwi do sukcesu, do kariery, do upragnionych przez
większość absolwentów pieniążków. Piątkowy spektakl we wrocławskim Teatrze
Polskim, ukazał jak zgubna może być pogoń za mamoną.Czas to pieniądz. Jako maturzyści upływ czasu odczuwamy szczególnie
boleśnie. Coraz mniej dni zostało do egzaminu dojrzałości, który dobrze
zdany, otworzyć ma nam drzwi do sukcesu, do kariery, do upragnionych przez
większość absolwentów pieniążków. Piątkowy spektakl we wrocławskim Teatrze
Polskim, ukazał jak zgubna może być pogoń za mamoną. Jednocześnie
oglądając go, miałam wrażenie, że nasz drogocenny czas, stanął na
kilkadziesiąt minut w miejscu.
„John Gabriel Borkman” to dramat Ibsena, opowiadający historię kariery i
upadku norweskiego bankiera- tytułowego Borkmana, trafiającego do
więzienia, za sprawą przyjaciela, który wydaje jego osobiste listy,
opisujące nielegalne operacje pieniężne. Po wyjściu na wolność, tytułowy
bohater, nie może dojść do porozumienia z żoną i traci kontakt ze swym
jedynym synem- Erholdem. Jest niewolnikiem we własnym domu. Zamknięty w
swoim pokoju, nasłuchuje powrotów syna do domu, jednak nie może się z nim
spotkać. Władzę nad synem sprawuje matka. Chce by Erhold przywrócił dobrą
sławę nazwisku Borkman. Jednak jej ukochany syn ma inne plany. Chce żyć
swoim życiem i robić to, co dyktuje mu serce, a nie nadopiekuńcza matka.
Całośc komplikuje pojawiąca się w domu Borkamnów ciotka Erholda, która nie
bezpodstawnie roszci sobie prawa do opieki nad siostrzeńcem. Wychowywała
go kiedy był dzieciakiem i teraaz, gdy jej ukochany krewniak jest
dojrzałym mężczyzną, chce, by odziedziczył po niej majątek.
Utwór, choć napisany ponad sto lat temu, dotyczy nadal aktualnych
problemów, których doświadczamy w rzeczywistości. Przedstawia bowiem świat
ludzi, dla których wyznacznikiem szczęścia i wartości człowieka, jest
pieniądz. Jest on dla nich elementem przetargu, zamienia miłość w zdradę,
wykorzystuje przyjaźń dla denuncjacji i zniewala rozsądek. Ibsen w swym
dziele surowo osądza tych, którzy przekładają władzę i karierę ponad
miłość i prawdziwie wartościowe życie.
Perfekcyjna gra wspaniałych aktorów, jakimi niewątpliwie są Wojciech
Ziemiański, Halina Skoczyńska, Teresa Sawicka, Wojciech Mecwaldowski,
Monika Bolly, Anna Ilczuk a także Katarzyna Strączek, widownia
umiejscowiona na scenie, przepiękna muzyka oraz minimalistyczna
scenografia sprawiły, że półtoragodzinny spektakl był prawdziwą ucztą dla
widzów, mimo iż do łatwych i lekkich nie należał. W trakcie oglądania, na
myśl, oprócz wielu refleksji i analogi do naszego codziennego życia,
nasuwa się niezliczona ilość pytań. Pytań o złożoność relacji między bohaterami.
Pytań o to, jak długo aktor musi przygotowywać się do roli i jaki jest
jego stosunek do postaci, którą gra. Widz robi się ciekawski. Chciałoby
się poznać odtwórców ról, porozmawiać, poprosić o odpowiedzi na wszystkie
pytania…może się jeszcze coś wyjaśni, może aktor choć na sekundę wyjdzie
z roli, potknie się w tekście i wyjdzie jego prawdziwe „ja”…Jednak
spektakl kończy się bez żadnych wpadek. Widownia nagradza artystów
gromkimi brawami, artyści odwdzięczają sie publiczności skromnymi
uśmiechami. Widz czuje niedosyt.
Okrążam budynek Teatru Polskiego i wchodzę przez tylne drzwi do recepcji.
W drzwiach mijam Monikę Bolly rozmawiającą z Anną Ilczuk. W recepcji
starsza pani pyta, w czym może pomóc. Na pytanie o możliwość
przeprowadzenia rozmowy z którymś z aktorów, odpowiada, że zależy to od
ich samopoczucia i mojego szczęścia.
Po paru minutach siedzę w garderobie pana Wojciecha Mecwaldowskiego (absolwent PWST we Wrocławiu, w sztuce gra Erholda- syna głównego bohatera)
i uśmiecham się do niego jak idiotka. Wreszcie reflektuję się i dociera do
mnie, że skoro namówiłam go na rozmowę, wypadałoby ją zacząć. Nawet nie
wiem, jak i kiedy padają z mojej strony kolejne pytania, na które aktor
cierpliwie i wyczerpująco odpowiada.
Spektakl jest grany już od maja zeszłego roku. Moim zdaniem dopracowany
jest perfekcyjnie. Jak wyglądają przygotowania do roli?
Przygotowania do roli to indywidualna sprawa aktora. Jedni podchodzą do
tego z dystansem, inni wolą głęboko wchodzić w rolę, poczuć w sobie
postać, którą grają. Jednak są granice, których przekraczać nie można.
Kiedy gram mordercę, nie zabijam. Kiedy gram narkomana, nie ćpam. To jest
oczywiste. Jeśli chodzi o przygotowanie do roli Erholda, musiałem w głowie
poprzestawiać pewne rzeczy a propos rodziny i domu, bo w rzeczywistości
mam zupełnie inny dom niż ten, któray ukazany jest w sztuce. Moja
mama nie jest aż tak nadopiekuńcza jak matka Erholda. Wiadomo, że każda
matka kocha swe dziecko, jednak pani Borkman jest przewrażliwiona na
punkcie syna. Poza tym, jeśli chodzi o przygotowania, to bardzo ważna jest
też praca nad tekstem, zastanowienie się kim jest bohater którego gramy,
dlaczego podejmuje takie a nie inne decyzje, jak odbiera otaczającą go
rzeczywistość. Ważne było w przypadku tej roli, zauważenie, że Erhold jest
mimo wszystko bardzo podobny do swych bliskich. Charakteryzuje
go temperament ojca i nadwrażliwość matki.
Właśnie. Matka jest w tym spektaklu bardzo złożoną postacią. Jej relacje
z synem także należą do niecodziennych. Czy to, co matka czuje do syna w
tym spektaklu, to miłość, czy może tylko nadzieja, że Erhold spełni jej
oczekiwania?
Nie, to była miłość, ale taka, która przerodziła sie w pewną chorobę,
obsesję, że syn ma do spełnienia misję. Ma być lepszy niż ojciec,
nazwisko Borkman dzięki niemu, ma być szanowanym nazwiskiem sprzed lat.
Matka jest przekonana, wie, że syn sprosta jej oczekiwaniom. Nie zważa na
to, że Erhold ma własne marzenia i cele, zupełnie inne od matczynych.
Zapomina, że nie może być do końca odpowiedzialna za syna, o tym, że on
żyje swoim życiem a nie jej.
Na scenie, z ust Wojciecha Ziemiańskiego ( Gabriel Borkman) padają słowa,
że tego, co najcenniejsze, nie zabiera się w podróż, w której można wiele
stracić. Czego Pan nie zabrałby w taką podróż? Co jest dla Pana
najważniejsze?
Dla mnie najważniejsze są miejsca i ludzie, do których można wracać.
Erhard nie posiada takiego miejsca. Ja, osobiście mam wspaniałą rodzinę,
do której zawsze z radością powracam. W podróż, w której można wiele
stracić, wcale bym się nie wybrał ( śmiech). Z drugiej strony, gdybym miał
zaryzykować, by móc dużo zyskać…coż, kto nie ryzykował ten nie żył.
Wyruszyłbym w nią, ale bez bliskich. Bo to oni są dla mnie najważniejsi i
najcenniejsi. Jednak najlepiej wyruszyć w taką podróż, gdzie
bliskich można zabrać i być pewnym, że wszystko dobrze się skończy.
Jaki jest Pana stosunek, do takich ludzi, jak pana sceniczny ojciec? Do
ludzi, którzy przedkładają wartości materialne ponad miłość i przyjaźń?
Wiadomo, że pieniądze są bardzo ważne w życiu. Mówimy, że pieniądze
szczęścia nie dają, ale ich ilość decyduje w dużym stopniu o naszym życiu.
Mój ojciec w spektaklu, miał ich w pewnym momencie bardzo dużo, jego
kariera prężnie się rozwijała, był właścicielem banku i nagle spotyka go
nieszczęście. Dzieje się to niespodziewanie. Tak jak w aktorstwie. Ktoś
zaczyna grać, grać, grać i chce jeszcze więcej i więcej, co jest zgubne.
Trzeba umieć oddzielić życie prywatne od zawodowego. Wszystko
jedno, czy jest się malarzem, aktorem, listonoszem czy bankierem. Zawsze
trzeba mieć na uwadze to, że idąc za sukcesami, nie wolno zapomnieć o tej
drugiej stronie, która jest ważniejsza niż zawód. On może dać nam
pieniądze, sławę a mimo wszystko człowiek będzie nieszczęśliwy, bo
samotny. I to jest bez sensu.
Co jest tym, co przypomina Panu, że istnieje granica, której przekroczyć
nie wolno?
Moi bliscy. Przyjaciele i rodzina. Wiem, że mam wokół siebie takich ludzi,
że kiedy zobaczą, że mi coś odbija, szczerze mi o tym powiedzą. Na razie
nie odbija (śmiech). Przyjaciel obiecał, że kiedy zauważy, że woda sodowa
uderza mi do głowy, bez zastanowienia mi przywali. Na razie nie
przywalił( śmiech).
Taką przyjaźń trzeba sobie cenić. Borkman postrzego przyjaźń jako wzajemne
oszukiwanie się. Czy myśli Pan, że w pewnym sensie, faktycznie na tym to
polega?
Nie, absolutnie nie można się oszukiwać. Trzeba się szanować, być szczerym
i mieć zaufanie do drugiej osoby. Dziękuję Bogu, że mam takie osoby. Mam
przyjaciół i rodzinę, na których mogę zawsze polegać, a oni na mnie.
A ja dziękuję Panu za rozmowę.
Stoję pod Teatrem Polskim i czuję lekki niedosyt. Jednak już nie ten
męczący, który ogarnął mnie po końcowych brawach. Czuję niedosyt, bo można
było zadać tyle innych pytań, zahaczyć o tyle innych tematów, porozmawiać
o tylu innych sprawach. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że rychło nadarzy
się kolejna okazja, by na chwilę zapomnieć o tym, że nasze życie to nie
teatr, że nie można wprowadzić w nie żadnej korekty a wreszcie, że za parę
miesięcy matura.
/ab/