Rozczarowanie polityką jawi się jako zjawisko dość powszechne. Rozgoryczenie niefachowością samorządowych przedstawicieli daje się słyszeć niemalże na każdym rogu ulicy. Czasem czytamy o tym w prasie. To prawda, że radni niewiele wiedzą – jak sądzę – „o ZPORR-ach, klastrach, funduszach unijnych, filikach, podatkowych aspektach przekształceń miejskich wodociągów”. Fakt, że często największe dyskusje toczą się wokół spraw, które nie mają kluczowego znaczenia dla tego, co chyba dziś najistotniejsze – rozwoju miasta. Racibórz potrzebuje inwestycji. Oczywiste. Wypomina się lokalnym politykom milczenie, gdy podejmowane są ważne kwestie. Warto pamiętać, że sesja to jednak tylko finał zmagań radnych z uchwalanymi dokumentami. Prawdziwe dyskusje i najcięższe zmagania z własną wiedzą i niewiedzą członkowie Rady Miasta toczą na posiedzeniach komisji branżowych. Każda uchwała przechodzi przez ręce rajców przynajmniej dwukrotnie i dopiero po rozwianiu wszelkich wątpliwości trafia pod sesyjne obrady. Naturalne zatem, że nie pyta się ponownie o to co już wcześniej zostało wyjaśnione. Chyba, że jest się w opozycji, a sesja to dobry moment, by swoją opozycyjność w ten sposób wyrazić. Tak czasem mam wrażenie się dzieje, choć to nie reguła i mogę się mylić.
Miasto to jednak nie zakład produkcyjny, ani też nie przedsiębiorstwo inwestycyjne. Gmina to mówiąc patetycznie rodzaj wspólnego domu, w którym potrzebni są zarówno ci którzy znają się na robieniu zakupów, utrzymywaniu porządku, wychowywaniu dzieci, rozwiązywaniu problemów, jak i przetykaniu zlewu… Nie wyobrażam sobie dobrze funkcjonującej rady złożonej wyłącznie ze specjalistów od funduszy unijnych. Jaka jest jednak przyczyna, że tych ostatnich jest w radzie jak na lekarstwo? To fundamentalne pytanie. Jest kilka możliwych odpowiedzi. Specjaliści od inwestycji, wcale nie muszą być dobrymi politykami. Wszak wyborcy wybierają takich przedstawicieli, jakich sobie życzą w radzie. To jednak tylko połowa prawdy. Druga jej część wygląda tak, że ludzie wybierają najczęściej tych, których dzień po wyborach z przyjemnością obrzucą błotem. Przodują osoby, które najtrudniej namówić do skorzystania z biernego lub nawet z czynnego prawa wyborczego. Inna teoria dowodzi, że główny strateg tego miasta, nazywany pieszczotliwie przez niektórych swoich najbliższych kolegów „Tatą Wszystkich raciborzan” ma własną wizję zarządzania naszym małym miasteczkiem na Odrą. Potrzebuje do tego żołnierzy, a nie inteligentów czy filozofów. Wedle tego priorytetu konstruowane są listy wyborcze. Plan nie zawodzi lecz sprawdza się od kilkunastu lat. Stąd taki, a nie inny obraz naszego samorządu.
Pozostaje do rozstrzygnięcia inna kwestia. Gdzie szukać tych wszystkich specjalistów i fachowców od ważnych rzeczy? A może całą Radę Miasta importować z Rybnika lub Gliwic? Zresztą po co generować dodatkowe koszty transportu. Niech obok swoich gliwickich, czy rybnickich uchwał głosują także uchwały raciborskie. Diety przelejemy bezpośrednio na konto i mamy radę jak się patrzy.
Omnium consensu capax imerii nisi imperasset (łac. według wszystkich zdolny do rządzenia – dopóki nie zaczął rządzić). Zastanawiam się, czy słowa Tacyta, odnoszą się wyłącznie do obecnych rajców, czy może dotyczą także tych potencjalnych. A fachowców od unijnych funduszy i specjalistów od inwestycji? A może zwyczajnie odnoszą się do nas wszystkich? Nie jest wcale tak, że w Radzie Miasta zasiadają niekompetentni populiści, którzy wygryźli z list wyborczych kolegów specjalistów i zrobili wyborców w konia. Ludzie zwyczajnie wybrali wedle swoich gustów, używając popularnych w lokalnej prasie kulinarnych porównań, preferowane potrawy z wyborczej karty dań. Może ktoś wreszcie podzieli się pomysłem jak sprawić, by następnym razem menu było bardziej wyszukane?
Z drugiej strony, czy możemy mieć pretensje do ludzi, którzy mają ambicje samorządowe i zostają obdarzeni mandatem społecznego zaufania, że nie są fachowcami we wszystkich dziedzinach i zamiast stosunków międzynarodowych czy ekonomii, kończyli budowlankę lub technikum medyczne? Na tym polega ich wina? Nie, wina polega ewentualnie na tym, że uważają się za znawców ekonomii, kiedy są działaczami sportowych klubów osiedlowych. Winni są wtedy, gdy nierzetelnie podchodzą do swoich obowiązków. Gdy nie dokształcają się, nie wyciągają wniosków, gdy toczą wojenki polityczne zamiast w imię dobra wspólnego zwyczajnie ze sobą rozmawiać. Gdy blokują pozytywne inicjatywy, tylko dlatego, że zrodziły się po drugiej stronie politycznej barykady. Gdy nie chcą przyznać się do własnej niewiedzy i brakuje im rozsądku, by skorzystać z mądrości i wiedzy innych. Wtedy wszyscy jesteśmy winni! Gdzie zatem poukrywali się Ci nasi lokalni znawcy od funduszy unijnych i inwestycji? Gdzie są? Może wszyscy wyjechali do Irlandii lub Wrocławia? A może po prostu zajmują się robieniem pieniędzy i sprawy publiczne mają w wątpliwym poważaniu? Samorząd to nie dla mnie, polityka jest brudna, radni to matoły – tak sobie tłumaczą swoją obojętność? Chętnie oddałbym swoje miejsce w sali kolumnowej magistratu specjaliście, który wie jak sprawić, by nasze miasto stało się drugim Wrocławiem. Wiem, nie ma takiej możliwości prawnej, ale deklaruję, że gdy listy wyborcze będą obfitować w takich mędrców – ja nie wystartuję.
Robert Myśliwy
Radni show
- reklama -