Agresja ZSRR na Polskę w 1939 rzuciła cień na historię naszego kraju aż do 1989 roku.
„Nową im wolność głosi Prawda. Świat cały wieść obiega w lot, Że jeden odtąd łączy sztandar Gwiazdę, sierp, hakenkreuz i młot” – śpiewał Jacek Kaczmarski. 1 września 1939r. nad polskimi granicami zawisł złowrogi cień swastyki. Niemcy, pomimo bohaterskiego oporu polskiej armii, wdzierali się coraz dalej w głąb naszego kraju. Za sobą pozostawiali spalone wsie, zrujnowane miasta i zwłoki. Tysiące zwłok. To były zwłoki zabitych w walce i zamordowanych cywilów – kobiet, dzieci, starców. Rozstrzeliwano polskich jeńców wojennych, uczestników powstań, inteligencję i zwykłych ludzi. 17 września nastąpił drugi akt dramatu. Agresja radziecka była prostą konsekwencją sojuszu czerwonego i brunatnego totalitaryzmu zawartego w nocy z 22 na 23 sierpnia 1939r. przez ministra spraw zagranicznych III Rzeszy Joachima von Ribbentropa i ludowego komisarza spraw zagranicznych Związku Radzieckiego Wiaczesława Mołotowa. Sojusz przypieczętowano tajnym protokołem, który rysował podział Polski w razie konfliktu naszego kraju z Niemcami lub ZSRR. Fajka Stalina wyznaczyła granicę pomiędzy Rzeszą i Związkiem Radzieckim na linii rzek Narwi, Wisły i Sanu. Osobnym postanowieniem była kwestia współpracy katów spod Łubianki i Prinz Albert Strasse. Ta współpraca miała kosztować życie wielu polskich obywateli. Złośliwym charkotem historii jest fakt, że w Norymberdze Ribbentrop stanął na szafocie, a po stronie oskarżycieli stał właśnie Mołotow. Nie kto inny natomiast jak ludowy komisarz był autorem słów: – Wystarczyło krótkie uderzenie wymierzone przeciwko Polsce, początkowo armii niemieckiej, a następnie radzieckiej, aby nic nie pozostało z tego poczwarnego bękarta Traktatu Wersalskiego, który istniał kosztem uciskanych narodowości niepolskich. Polityka "tradycyjna" ciągłego lawirowania i gry pomiędzy Niemcami i ZSRR okazała się niewiele warta i całkowicie zbankrutowała. – Ten wyjątek z przemówienia na sesji rady Najwyższej ZSRR przeszedł do annałów dyplomacji jako jedna z najbardziej cynicznych wypowiedzi usprawiedliwiających niczym niesprowokowaną agresję międzynarodową. Podpis Mołotowa widnieje także pod dokumentem nakazującym rozstrzelanie polskich oficerów w Katyniu.
Wschodnie granice II Rzeczpospolitej przekroczyło ponad 600 tysięcy żołnierzy i 4,7 tysięcy czołgów armii czerwonej. Nad polskim niebem pojawiło się ponad 3 tysiące samolotów. To był cios, którego nasz kraj nie mógł wytrzymać. Wojsko, wyczerpane ciężkimi walkami z wermachtem, nie było w stanie przeciwstawić się nowej, potężnej fali agresji. Sytuacja była tym bardziej krytyczna, że nie polski żołnierz nie otrzymał jasnych rozkazów, jak ma się zachować wobec Krasnoarmiejców. Polskie dowództwo długo wahało się, czy rozpocząć walkę zbrojną z armią radziecką. Ostatecznie wydano rozkaz, który uniemożliwił skoordynowane działania – „Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów”. Ten rozkaz Rydza – Śmigłego, dyplomatyczny w treści, dostosowany do tragicznego położenia wojska polskiego, miał się strasznie zemścić już rok później w ponurych lasach Katynia. Żołnierze, jeńcy wojenni, którzy często nawet nie wchodzili kontakt z bojowy z wrogiem zostali zgładzeni w katowniach NKWD. Ponad 20 tysięcy polskich oficerów zostało zamordowanych bez sądu, z pogwałceniem każdego elementarnego prawa wojny i pokoju, strzałem w tył głowy. Niemiecka amunicja w rosyjskich rękach miała przykryć przerażający obraz działań sowieckiej władzy. Część oddziałów polskich jednak podjęła walkę. Szczególnie ciężkie walki toczyły się w okolicach Grodna, biły się w okolicach Augustowa i na Polesiu Korpusy Ochrony Pogranicza. W walkach z nowym najeźdźcą poległo ponad 2,5 tysiąca polskich żołnierzy.
Ofiary września były jednak tylko porażającą uwerturą do spektaklu zbrodni, którą komuniści zgotowali narodowi polskiemu. Katyń. Charków. Miednoje. Te nazwy zapisały się krwawymi literami w historii najnowszej naszego kraju. Dziesiątki, setki tysięcy ludzi gnano na wschód. Do dzisiaj historycy nie są w stanie podać dokładnych liczb Polaków wygnanych na „nieludzką ziemię” wiecznie zimnej Syberii i apokaliptyczne tereny Kazachstanu. Wywózki. Z map znikały całe wsie. Pustoszały ulice miast, których mieszkańcy w ekstremalnym zimnie, bez pożywienia, stłoczeni w bydlęcych wagonach, byli pędzeni na zatracenie gdzieś w tajdze, albo na pustyni. Polscy historycy oceniają, że ze wschodnich kresów II Rzeczpospolitej na wschód mogło zostać deportowanych nawet 800 tysięcy mieszkańców. Archiwa NKWD podają liczbę 320 tysięcy. A przecież nie wszyscy zostali deportowani. Nieludzki, czerwony aparat represji miał szeroki wachlarz instrumentów terroru. Kopalnie na Workucie. Młodzi wcieleni siłą w szeregi bolszewickiej armii. Specbataliony budowlane. Więzienia. Liczby są kosmiczne, szokują. Obywateli polskich, po których sięgnęły łapska oprawców spod znaku sierpa i młota mogło być nawet pół miliona (jeśli przyjąć dane z archiwów NKWD dotyczące deportowań). Ilu z nich zmarło? Ilu zabrały mrozy poniżej 50 stopni Celsjusza? Ilu zabił głód? Ilu tyfus? Ilu nagany i nahajki enkawudzistów? Nie wiemy na pewno. Ludzie marli jak muchy. Do chwili podpisania układu Sikorski – Majski w 1941 roku i ogłoszenia amnestii ponad 58 tysięcy Polaków umarło lub zostało zamordowanych. Fala zbrodni nie ominęła więzionych obywateli II Rzeczpospolitej nawet wtedy, gdy terytorium Związku Radzieckiego zostało najechane przez hitlerowców. Wczorajsi sojusznicy zwarli się w morderczym uścisku, który trwał prawie 4 lata. Olbrzymie klęski, jakie ponosiła Armia Czerwona w czerwcu 1941r. nie przeszkodziły jednak rozstrzelaniu ponad 35 tysięcy więźniów.
Konsekwencje 17 września wykraczały daleko poza dzień, w którym nad spalonym Reichstagiem zawisł czerwony sztandar. Zwycięstwo ZSRR nie oznaczało automatycznego zwycięstwa wszystkich aliantów. Mocą układów międzynarodowych Polska po zakończeniu działań wojennych dostała się w radziecką strefę wpływów. Strzały w więzieniach, pokazowe procesy, bicie, tortury, sadystyczne znęcanie się nad polskimi patriotami nie skończyło się wraz ze śmiercią Hitlera. NKWD jednak zastępowała dużo częściej rodzima ubecja, a prokuratorzy wydający wyroki „kary głównej” nie mówili już po rosyjsku. Gwarancją tego stanu rzeczy była wciąż stacjonująca na terenie Polski Armia Czerwona. To ona sprawiała, że polscy komuniści musieli stale stać na baczność przy towarzyszach z Moskwy. Rozpoczynał się trzeci akt dramatu, którego koniec wyznaczyły właściwie wybory czerwcowe i odsunięcie Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej od władzy i później wyjazdem ostatniego radzieckiego żołnierza z Polski. Dramat, który rozpoczął się 17 września 1939r. doczekał się epilogu na Dworcu Centralnym w Warszawie 18 września 1993r.
/Leszek Iwulski, publ.p/
fot. wikipedia.pl