Agnieszka Rajda, aktorka teatru Tetraedr, zadebiutowała w filmie „Chodźmy w noc” w reż. Kamili Tarabury, który znalazł się na liście nominowanych do Oscara jako jedyny krótkometrażowy film fabularny z Polski.
Anna Kokolus: Agnieszko, zacznijmy może od końca, czyli od nominacji do Oscara. Szok, zaskoczenie, ogromna duma i radość raciborzan i nie tylko, że Twój debiut filmowy może mieć taką finalizację. Jak to się w ogóle stało?
Agnieszka Rajda: Film „Chodźmy w noc” w reżyserii Kamili Tarabury zdobył nagrodę Najlepszego Krótkometrażowego Filmu Aktorskiego na Warszawskim Festiwalu Filmowym w październiku 2020 roku. Jest to jedyny festiwal filmowy klasy A w Polsce i tytuł najlepszego filmu otwiera ścieżkę do znalezienia się na, na razie podkreślam, długiej liście filmów do Oscara. Ale informacja ta rzeczywiście u wszystkich zaangażowanych w jego produkcję wywołała niebywałą radość, aczkolwiek, ja sama dalej w to nie potrafię uwierzyć.
AK: Raciborskiej publiczności jesteś znana głównie z teatru Tetraedr i swojej fantastycznej gry aktorskiej w spektaklach wyreżyserowanych przez Grażynę Tabor m.in.: „Blaszanym bębenku”, „Gwoli jakiejś tajemnicy” czy ostatnio monodramie „Pływak”, a tu nagle film. Jak to się wszystko zaczęło?
AR: Rzeczywiście, „Chodźmy w noc” to mój debiut filmowy. Wszystko zaczęło się od Magdy Kwiatkowskiej, córki Grażyny Tabor, która przesłała mi informację, że poszukiwana jest aktorka do roli Krysi w tym filmie. Trzeba było nagrać tzw. „selftape’a” – video z fragmentem scenariusza i wysłać. Nagrywałyśmy to wszystko u Grażyny na strychu. Wtedy jeszcze myślałam: ach, wyślę nagranie, a potem będę się martwić. Nie byłam do końca pewna, czy to rola dla mnie. Wszystko się działo we wrześniu 2019 roku. Część osób mogła wysłać nagrania, a część miała się pojawić na castingu. Scenarzystka Nina Lewandowska, jak zobaczyła moje nagranie, powiedziała, że „ta dziewczyna wyszła z mojej głowy” – to idealna kandydatka do tej roli. I tak mnie wybrano. Był to dla mnie ogromny komplement. Potem jeździłam na castingi w poszukiwaniu drugiej bohaterki filmu.
AK: Reżyserka i scenarzystka oraz cała produkcja powierzając Ci główną rolę w filmie, podjęła pewne ryzyko. Wyjaśnijmy może, że film krótkometrażowy jest filmem, który realizuje się jako artystyczną wizytówkę reżysera, a nie filmem, który będzie na siebie zarabiał. Jak Ty się czułaś z tą jednak ogromną odpowiedzialnością?
AR: Jak się dowiedziałam, że zostałam wybrana, czułam niedowierzanie, ale też ogromną radość. Potem już wszystko się potoczyło lawinowo, wyjazdy do Warszawy na konsultacje z reżyserką, scenarzystką, przymiarki, próby. Na początku obawiałam się, że nie mam doświadczenia w pracy na planie filmowym, ale cała ekipa się mną zaopiekowała w taki sposób, szczególnie kierowniczka produkcji Ola Cyganek, że kompletnie nie czułam dyskomfortu. To była dla mnie niesamowita przygoda i przeżycie, móc pracować z profesjonalistami, którzy nigdy nie dali mi odczuć, że byłam nowicjuszką.
Również moja filmowa mama, czyli Kamila Baar, zachowała się wspaniale, spotkała się ze mną przed rozpoczęciem zdjęć, byśmy się mogły lepiej poznać, a na samym planie filmowym bardzo dużo mi pomogła. Nie dawała mi rad z pozycji nauczyciela, doświadczonej aktorki, tylko po prostu mi wspaniale partnerowała. Cieszę się, że ten pierwszy dzień filmowy miałam właśnie z nią, gdyż to mnie zupełnie przełamało, minął jakikolwiek stres i po prostu zaczęłam się dobrze bawić tym, co robię.
AK: Jakbyś miała porównać granie na scenie z grą na planie filmowym, czym różni się teatr od filmu?
AR: To są dwa różne światy. Granie w filmie jest mniej teatralne, bardziej zbliżone do życia, mniej przerysowane. Na pewno musiałam się przyzwyczaić do obecności kamery, która cały czas na mnie patrzyła i za mną podążała. Na scenie patrzy na nas głównie publiczność i to też z określonej i stałej perspektywy. Ale to kwestia przyzwyczajenia się. W filmie są słynne „duble”, czyli nagrywanie po kilka razy danej sceny. Nawet siedem ujęć mnie nie męczyło, cały czas traktowałam to jako świetną zabawę. W teatrze spektakl grany ileś razy, nigdy nie jest zagrany tak samo. Można go budować na różne sposoby, pozwolić mu dojrzeć w nas samych, a w filmie to co zostanie zarejestrowane, tego już nie da się poprawić, zmienić. Osobiście podobała mi się prawdziwość tej roli, historia, którą opowiada ten film, świat nastolatków, ich problemy, emocje, z jakimi się zmagają. Na planie filmowym zachwyciła mnie również świetna organizacja wszystkiego, codziennie dostawałam plan, w którym były dokładnie wyszczególnione wszystkie punkty dnia i każdy się ich trzymał. W końcu mieliśmy tylko 7 dni na nagranie, więc cała praca wymagała ogromnego skupienia i wysiłku.
AK: A co w roli Krysi było dla Ciebie najtrudniejsze?
AR: Początkowo wahałam się, czy w ogóle wysyłać swoje zgłoszenie na casting, ponieważ po przeczytaniu scenariusza nie bardzo mogłam wyobrazić sobie w tej roli siebie. Na przykład połowę filmu miałam być pijana, a przyznam, że aż takiego stanu upojenia nigdy nie doświadczyłam, więc było to dla mnie wyzwanie. Jak wspominałam, z chwilą, kiedy zostałam wybrana, wszelkie obawy odeszły, byłam taka szczęśliwa. Już żadna ze scen nie stanowiła dla mnie problemu, czy to scena w wannie, czy nawet pocałunku z dziewczyną. W zasadzie aż rok czekaliśmy na realizację scenariusza, gdyż początkowo nie było środków na produkcję filmu, ale ten rok mi bardzo dużo dał. Gdy zostałam wybrana do roli miałam 16 lat, gdy ją zagrałam miałam już 17. Przez rok dojrzałam do niej, nabrałam dystansu. I to zaowocowało.
AK: A jakie były reakcje na film Twoich najbliższych?
AR: Bardzo dobre. Aczkolwiek pokazując go mojej rodzinie czy najbliższym znajomym, na początku denerwowałam się chyba bardziej niż na Warszawskim Festiwalu Filmowym. Teraz mam już do niego większy dystans. Dla mnie zawsze najciekawsze są reakcje ludzi. Każdy zauważy coś innego i to jest dla mnie fascynujące, bo ja tego filmu już nie oglądam z taką świeżością, tylko w tyle głowy mam to, co się działo na planie, jak ta scena wyglądała itp.
Na pokaz w Warszawie przyjechała moja rodzina, przyjaciele, nawet moje dwie panie nauczycielki. Był październik minionego roku i akurat w Warszawie w czasie festiwalu wprowadzono czerwoną strefę i ograniczenia publiczności do 25%, więc niestety nie było tak jak zawsze na tym festiwalu. Myślę tu o reakcjach publiczności, ale i tak była to dla mnie wyjątkowa chwila, a fakt, że festiwal odbywał się w Pałacu Kultury, również. Niesamowite przeżycie.
AK: Czy chciałabyś kontynuować przygodę z filmem?
AR: Na pewno tak. Ten świat filmowy bardzo mnie wciągnął i bardzo mi się spodobał. Jestem otwarta na nowe wyzwania. W tym roku będę zdawać do Szkół Aktorskich w Warszawie, Krakowie i Łodzi, co było już postanowione zanim wystąpiłam w filmie. Nie wyobrażam sobie innego życia niż bycia aktorką, chociaż miałam być biegaczką, a dziadek wymarzył mnie sobie w roli lekarki.
Po Festiwalu z Warszawie nawiązałam współpracę z agentem, który mnie teraz reprezentuje, wyszukuje castingi, na które mogłabym się zgłosić i na tym teraz się skupiam. Przygotowuję „self tape’y”, wysyłam je, a potem po prostu czekam, co z tego wyniknie. To jest zupełnie inny i nowy dla mnie świat. Weźmy na przykład kwestię podpisywania umów, klauzul. Fakt, że ktoś chce mi zapłacić za granie w filmie, które dla mnie jest przyjemnością, nadal mnie szokuje.
AK: Jak udaje Ci się wszystko łączyć ze szkołą? Przypomnijmy, masz teraz 19 lat i za kilka miesięcy matura, potem egzaminy na studia i jeszcze udział w castingach?
AR: Rzeczywiście wymaga to ode mnie dobrego zorganizowania się, dlatego cieszę się, że mam indywidualny tok nauki w liceum. Poza tym poprzez doświadczenie filmowe sama postanowiłam rozwijać się w tym kierunku, jeżdżę na warsztaty, a to uczy samodzielności: długie podróże pociągiem, spanie w hotelu, organizowanie sobie dnia. Aktualnie przekopuję się przez teksty, które chciałabym przygotować na egzaminy wstępne do szkół aktorskich. To zawsze jest ciężki wybór, co wybrać, by najlepiej oddawało mnie samą. Tonę więc w książkach. Moim marzeniem są studia w szkole aktorskiej, choć może to dziwnie zabrzmi, ale osobiście uważam, że aktorstwa nie da się nauczyć, to się po prostu ma lub nie. Jednak na studiach chciałabym rozwinąć dodatkowe umiejętności, które przydają się aktorowi i przede wszystkim poznać ludzi, z którymi mam nadzieję będę w przyszłości pracować.
AK: A czy jest coś, czego się obawiasz w tym filmowym świecie?
AR: Na pewno tak. Mam za sobą dopiero jedno doświadczenie filmowe ze świetną ekipą – z ludźmi, którym mogłam zaufać i dzięki temu skoncentrować się tylko na graniu. Natomiast czy zawsze na taka ekipę się trafi? Tego nie wiem. Poza tym to czekanie na odpowiedź, czy wysłany materiał się spodobał. Na castingach ocenia się oczywiście umiejętności, ale też tą zwykłą powierzchność człowieka – trzeba pasować do wyobrażeń reżysera o danej roli, czasami kilka cm wzrostu w górę czy w dół może kogoś zdyskredytować. Nie ma co ukrywać, że jest to zawód nie zawsze higieniczny, mam na myśli używki, ten ciężar psychiczny, że telefon milczy. Ale ja wierzę, że istnieje zdrowe aktorstwo i takie zamierzam uprawiać – po prostu spełniać swoje marzenia.
AK: Czy to oznacza, że rozstajesz się już ze światem teatralnym?
Nie, oczywiście, że nie. Chciałabym to łączyć w miarę możliwości. Obydwie formy są dla mnie bardzo inspirujące.
Od teatru zaczynałam. Gdyby nie poznanie Grażyny Tabor, to nie wiem jak, wyglądałoby moje życie dzisiaj. Miałam 9 lat, jak trafiłam do Tetraedru, a ten teatr to nie tylko próby, przygotowywanie się do spektakli, to całe moje życie. Zresztą tak pracuje Grażyna. To są rozmowy, wymiana myśli, oglądanie filmów, wymiana książek, wyjazdy, spędzanie ze sobą czasu – bardzo holistyczne podejście do bycia aktorem.
AK: I wracamy do początku. Myślisz czasem sobie, jakby to było, gdyby ten film zdobył Oscara?
Nie, kompletnie staram się o tym nie myśleć. To byłoby fantastyczne, ale patrzę na to jak przez szybę. Nie nastawiam się. Co będzie, to będzie. Sam fakt, że znalazł się na długiej liście Oscarowej, to już ogromne wyróżnienie i radość całej ekipy.
AK: A jakbyś miała zarekomendować „Chodźmy w noc”, to co byś powiedziała potencjalnemu odbiorcy?
AR: Uważam, że siła tego filmu tkwi w tym, że nic w nim nie jest udawane. Film prezentuje świat 15-latków i rzeczywiście scenarzystka i reżyserka dużo czasu poświęciły na obserwacji tej grupy młodzieży, a nawet konsultacji z nimi niektórych sformułowań, zachowań. Nawet muzyka tak była dobierana. Wszystko po to, by był on jak najbardziej prawdziwy. Filmy tzw. coming of age nie są jakimś nowym gatunkiem filmowym, szczególnie sporo takich filmów realizuje się w innych krajach. Dla mnie jego ogromna wartością jest jego uniwersalizm, opowiada o problemach 15 -latków nie tylko w Polsce. Dotyka tematyki : samotności, odrzucenia, poszukiwaniu siebie, eksperymentowania ze swoją tożsamością, również tą seksualną. Osobiście uwielbiam w tym filmie jego niedopowiedzenia, co dla mnie w prezentowaniu problemów jest cenniejsze niż przerysowanie czy naturalistyczna dosadność. Kamera towarzyszy bohaterom w ich dorastaniu, przełomowym momencie, wychodzeniu z kokonu marazmu…
AK: Agnieszko, nie pozostaje mi nic innego jak w imieniu Raciborskiego Centrum Kultury i całego Raciborza ogromnie Ci pogratulować. Trzymamy mocno kciuki za Twoje plany. Spełniaj swoje marzenia. I na pewno będziemy z uwagą obserwować oscarową drogę filmu. Mam nadzieję, że będziemy mogli go zaprezentować raciborzanom wkrótce w ramach Dyskusyjnego Klubu Filmowego.
AR: Dziękuję bardzo. I ja mam również taką nadzieję, że będą mogli Państwo go wkrótce obejrzeć.
oprac. /kp/