Ten, kogo wiatry zagnały do „Strzechy” na te trzy dni, z pewnością nie pożałował. Jeśli ktoś na ubiegłoroczny festiwal trafił przypadkiem, to tym razem zrobił to już tylko z czystej miłości…Każdy z nas nosi w sobie skrawek duszy podróżnika, odkrywcy dalekich lądów, zdobywcy dziewiczych szczytów, rozleglych mórz i dzikich dżungli… Koleje losu są jednak takie, że tylko nieliczni z nas wiążą swoje życie z podróżami, górami czy morzami na stale. Pozostali oddają się swym pasjom podróżniczym od czasu do czasu, w miarę wolnego czasu; a jeszcze inni ogladają świat dzięki slajdom, filmom i zdjęciom tych pierwszych… Kiedy w roku 2004 tworzyliśmy I Raciborski Festiwal Podróżniczy „Wiatraki”, chcieliśmy zgromadzić w jednym miejscu i czasie ich wszystkich: exploratorów i stopowiczów, gawędziarzy i ich słuchaczy, alpinistów i wędrowców, odkrywców i podróżników, grotołazów, żeglarzy, ludzi z wiatrem we włosach. Chcieliśmy, by do Raciborza zawitał na kilka dni caly świat – dzięki slajdom, opowieściom, relacjom, wystawom i filmom. Udało się… Wśród gości festiwalu znajdują się ludzie oryginalni, ciekawi, często bardzo znani: wybitni wspinacze, himalaiści, odkrywcy, żeglarze, utalentowani dziennikarze, reporterzy i fotografowie. Ludzie, których opowieści, slajdy i filmy mówią nie tylko o dalekich krainach, ale i o sile ducha, woli walki, chęci odkrywania i zdobywania… Słowem: o życiu i wielkosci człowieka… – mówi o swoim przedsięwzięciu organizator – Grupa „Rosynant”.
II już festiwal rozpoczął się już w piątek dopołudnia i to akcentem dla uczniów – swoistą lekcją przyrody, geografii i fascynacji podróżą. Dawid Wacławczyk – prezes Grupy opowiedział o swych „Zielonych Himalajach”, a zaraz po nim Zbyszek Borys z Bydgoszczy. Podróżuje od kilkunastu lat. Zaraz po studiach wyjechał prawie na 3 lata do Azji, gdzie całymi miesiącami włóczył się po bezdrożach Birmy, Kambodży, Laosu, Indonezji Filipin. Potem oczarował go czarny ląd. I o tym własnie była jego historia, którą zawarł w slajdowisku „Ciężarówką przez Afrykę Południową”. Podróżował po niej okrągły miesiąc wynajętą cieżarówką. Nie po raz pierwszy Borys był gościem Raciborza. Dzięki niemu znowu mogliśmy się odfrunąć gdzieś daleko – na zapierający dech w piersiach, Fish River Canyon, czy magiczne wydmy Pustyni Namib, jakby pomalowane na czerwono.
Podróżnik został do soboty, kiedy to porwał nas w długą drogę do Birmy – państwa położonego w Południowo – Wschodniej Azji. Niesamowitą głębią swojego głosu, prawdziwym darem umiejętności snucia opowiadań zaklinał widownię. Ten kto tego słuchał, nie miał wątpliwości, że autor kocha to z całego serca.
Piotr Pustelnik, polski alpinista i himalaista, zdobywca 12 ośmiotysięczników, pracownik naukowy Politechniki Łódzkiej, doktor chemii. Ten, dla wielu, „gwóźdź programu” rozpoczął piątkowy, ale wieczorny już blok wiatrakowy. Od 1968 roku do 1975 roku przeszedł większość szlaków w Beskidach, Gorcach i Tatrach. Wspina się od 1975 roku, czyli już 30 lat. Wspinał się w Tatrach, Alpach, Dolomitach, Pamirze, Andach, na Alasce, w Karakorum i Himalajach.
Spotkanie „zmusiło” do refleksji na temat wspinaczki, gór i walki z nimi. Jego opowieść wykreowała myśl, że prawdopodobnie najpoważniejszy skok w rozwoju notują wspinacze właśnie. Pokonują drogi, o których dawniej nawet się nie śniło. Poszliśmy za nim… prawie jak on rozpoznawaliśmy znane szczyty i przełęcze, obserwowaliśmy groźne uskoki i śmiałe turnie. A na górze… cieszyliśmy się z pokonanej trasy, pełni zadowolenia i satysfakcji.
Na „Ścianę strachu” zabrał nas z kolei „człowiek – pająk” – David Kaszlikovski. Fotograf, podróżnik. Obydwie te dziedziny pasjonują go równie mocno. Wspinałem się na kilkanaście budynków, glównie w Polsce. Niektóre z tych prób nie skończyly się sukcesem, tzn. nie stanąłem na dachu. Wycofalem się z trzech z tych budynków. Na jednym z nich musialem wycofać się z wysokości 40 metrów po tym jak odkryłem, że elewacja, na której zacząłem się wspinać zaczyna odpadać. Oczywiscie wchodzenie na budynki nie jest legalne, choć sam nie wiem dlaczego. Po bardziej nagłosnionych wspinaczkach zwykle aresztuje mnie policja. – uśmiecha się lekko Kaszlikovski.
Ale w piątkowy wieczór rzecz była o czym innym – o ostatnich jego wyprawach i zdobyciu dwóch ekstremalnie trudnych ścian w Maroku, gdzie i w „zaginionej” dolinie Miyar w Himalajach.
W swym totalnie luźnym sposobie bycia, kolejny podróżnik – Arkadiusz Milcarz, zaproponował udział w maratonie przez Afrykę. Wyprawa ta została nagrodzona „kolosem” za największe dokonanie podróżnicze ubiegłego roku. Co wyjątkowego dokonał? Samotnie zanurzył się w afrykańskim lądzie. Jej środkiem, z południa na północ, brnął na wszelkie możliwe sposoby. Przeżył epopeję rejsu rzeką Kongo – zamknięty na trzy tygodnie w pływającej wiosce. To co zobaczył i co przeżył przedstawił w sposób porywający…
Z gorącego lądu na Pik Pobiedy – górę uznawaną za jedną z najtrudniejszych siedmiotysięczników świata. Jest najwyższym szczytem wielkiego łańcucha górskiego – Tien – Shan, ciągnącego się przez około 2500 km na terytoriach Kirgizji, Kazachstanu i Chin. Na nią wybrał się Jacek Teler, dla którego góry wysokie to całe życie. Oprócz trudności technicznych szczyt, o którym opowiedział podróżnik, nie tylko jest trudny technicznie, ale „oferuje” także specyficzną pogodę, której odpowiednikiem w języku ludzi morza byłby warunki panujące wokół przylądka Horn. Droga na szczyt prowadzi od strony Kirgizji – pięknego górzystego kraju, którego średnia wysokość kraju wynosi 2750 m n.p.m. Kirgizja urzeka swoją dziką przyrodą, niesłychaną gościnnością. To również kraj wielu kultur i wyznań.
Poza nauką zajmuje się kilkoma innymi rzeczami, które w całości pochłaniają jego wolny czas. Jest „cholernie” ciekawy świata, więc podróżuje i wspina się. Kto? Piotr Morawski. Podczas swej „Drogi na szczyt” pokazał nam kilka wypraw, które w efekcie uwieńczyły sukcesem jego misję. I do tego zimą! Historia o jego przygodzie z podróżowaniem, wspinaniem. Udowodnił, że marzenia się spełniają, wystarczy… uparcie dążyć do celu.
A niedziela, ostatni dzień „Wiatraków”, to już raciborzanin, Marek Rapnicki i jego włoska „przejażdżka” beczką. Beczka, czyli wiekowy Mercedes, którym to przemierzył trasę od Wenecji przez Veneto, Ligurię, Toskanię, Watykan, Umbrię i Marche. Wyprawa odbyła się bez żadnych rezerwacji, za to z jasnym planem, wynikającym z fascynacji tym regionem, włoskim gotykiem i romańszczyzną. Trudno byłoby mu zobrazować nam wszystko co zobaczył tam i przeżył, więc przedstawił tylko sam włoski „filet” swej podróży. „Filet” palce lizać!
Festiwal zakończył Amerykanin, Jeremy Wilson. I w obecności widowni marzył o Denali… Dwa lata temu z dwójką przyjaciół próbowali „zaliczyć” ten najwyższy szczyt Ameryki Północnej. Niestesty warunki pogodowe i wspinaczkowe utrudniły im wspinanie. Mimo to, wyprawa okazała się dobrym doświadczeniem w prawdziwej sztuce przetrwania.
Ten, kogo wiatry zagnały do „Strzechy” na te trzy dni, z pewnością nie pożałował. Jeśli ktoś na ubiegłoroczny festiwal trafił przypadkiem, to tym razem zrobił to już z czystej miłości…
/SaM/
niestety nie mogłem być na koncercie. siły wyższe (a raczej studia wyższe) 😉 szkoda że takie słabe zdjęcia 🙁 a na marginesie to przydałoby się kilka poprawek do recenzji 😀 nie Czempliński a Czemplik :/
„Życie, życie, życia pieśń…” Może Wojtuś przybrał na czas Raciborski pseudonim Czempliński? 😉 Ale napisać, że artyści są niemłodzi… Nieładnie… Choć – oni jak wino: im starsi tym lepsi i tym mocniej uderzają do głowy… 🙂