… czyli relacja ze spotkania z przedstawicielami organizacji pozarządowych, jakie odbyło się 9 stycznia.
Wszystkie wypowiedzi i nazwiska osób wymienionych są prawdziwe. Poniedziałek, godzina 16.00. Dostaję „cynk”, że w „Słoneczku” – szkole przy ulicy Lwowskiej, jeszcze tego wieczora ma odbyć się spotkanie organizacji pozarządowych. Dowiaduję się, że z inicjatywy Raciborskiego Stowarzyszenia Społeczno – Kulturalnego „ASK” miałoby zostać powołane Raciborskie Forum Organizacji Pozarządowych.
Przyjdziesz? – pyta głos w telefonie. Pewnie! – odpowiadam bez namysłu, przecież w jedności siła!
Nieco spóźniony wchodzę do sali nr 20. Widzę sporo twarzy, niektóre znam, niektóre są zupełnie obce. Wśród obecnych kilkoro radnych m. in. Maria Wiecha, Stanisław Mika, Ryszard Frączek. Tym razem przyszli jako działacze. Tak mi się przynajmniej wydaje. Jeszcze nie za bardzo wiem, czego się spodziewać, ale liczę na to, że zaraz się dowiem. Inicjator spotkania, Piotr Dominiak, próbuje wyjaśnić, w jakim celu zaprosił nas wszystkich. Proces federalizacji organizacji pozarządowych przebiega aktualnie w całym kraju… Lecz o zgrozo! Nie może skończyć, bo oto pani radna Maria Wiecha rozpoczyna jakiś nerwowy, wręcz histeryczny atak skierowany w tego – jak się do niego zwraca – „młodego człowieka”. Staję się świadkiem starcia „szacownego grona” (Wiecha, Mika) z „dziecinadą”. Z wrażenia zapominam o aparacie fotograficznym schowanym w torbie.
Ale kim pan w ogóle jest? Proszę się przedstawić! – rozkazuje Maria Wiecha. – Tu siedzi grono szacownych ludzi, społeczników działających od kilkunastu lat! Tu są radni i radna wojewódzka. Kim pan młody człowieku jest? Rozumiem już, że nie każdy zrozumiał, iż przyszedł tu jako działacz, a nie jako TEN KTOŚ. Przedstawię się zatem po raz drugi. Nazywam się Piotr Dominiak i jestem prezesem Raciborskiego Stowarzyszenia Społeczno – Kulturalnego ASK… – próbuje Piotr. Ale, co to jest? My nic o tym nie wiemy. Proszę powiedzieć coś więcej! Zacząłem myśleć, że to chyba wstyd, że radna miejska nie wie, jakie stowarzyszenia działają w jej mieście. W mieście, za którego rozwój ona sama jest odpowiedzialna. Cała atmosfera zaczynała przybierać obrót rodem z Franza Kafki. Ryszard Frączek usiłuje nakłonić swoich kolegów by odłożyli na bok zasługi i staż, odeszli od polityki a posłuchali co do powiedzenia mają organizatorzy spotkania.
Problemem stało się już to, że organizator zaproponował, aby przewodniczącym spotkania (w gruncie rzeczy chodziło o moderatora) został Dawid Wacławczyk z „Grupy Rosynant”. Ale dlaczego my mamy glosować? Dlaczego mamy udzielać mandatu? Kto Was uprawnił do tego by wręczać nam karty głosowań? – padają kolejne, w gruncie rzeczy, nieistotne przecież pytania. Hmmm, przypomina mi się „Rejs” i debata nad tym, jaką metodą wybierzemy metodę głosowania. Jestem już niemal pewien, że to tendencyjne zachowanie ma doprowadzić do rozbicia zebrania. Niedoszły bądź już aktualny przewodniczący prosi, by skupić się nie na tym, jak członkowie ASK przygotowali karty głosowań, lecz by dostrzec ideę nadrzędną, jaką jest możliwość współpracy, której na razie nie ma. Proszę Państwa, ci młodzi ludzie chcą byśmy przemówili wspólnym głosem. Wiem, że na co dzień mamy różne pomysły, a nawet różne interesy, czasem ze sobą konkurujemy. Ale możemy dziś postanowić, że albo się jednoczymy i w pewnych sprawach występujemy wobec miasta wspólnie, albo dalej każdy pcha się swoimi łokciami. – mówi Wacławczyk. Odezwu nie ma, za to robi się coraz bardziej nerwowo. Dlaczego nie ma tutaj nikogo z Urzędu Miasta? Czy robimy coś poza plecami władz? Dlaczego nie ma pani Trzeciakowskiej? – pyta Jan Kuliga, były prezydent miasta. To zebranie organizacji pozarządowych, i to ich samych ma dotyczyć ta współpraca. Po co nam tu urzędnicy, przecież w demokratycznym kraju III sektor jest niezależny – próbują wyjaśnić prowadzący. Całe szczęście, że mieli poparcie, znającego się na rzeczy i zaproszonego w charakterze obserwatora, Arkadiusza Skowrona – radnego Miasta Rydułtowy i przewodniczącego Forum Organizacji Pozarządowych Subregionu Zachodniego, który zabierając głos nie tylko nie dał wmówić obecnym „nielegalności” tego zebrania, ale również wyjaśnił i wyprostował nieco zagmatwaną już sytuację.
Smutny jest fakt, że kiedy tłumaczył sens organizowania się (nawet nieformalnego), musiał upominać radną Wiechę, by zechciała go wysłuchać, skoro miała tyle pytań, a nie rozmawiała przez telefon i naradzała się z siedzącym obok radnym Miką. Całe to zebranie jest nieprzygotowane… Zakładałem w życiu niejedną organizację i wiem jak się takie rzeczy robi… – mówi Mika, choć wcześniej dość niepewnie wymienił nazwę obecnego stowarzyszenia, w którym teraz działa. Państwo marnują mój czas! Na koniec radny Mika dodał, że w Raciborzu jest za dużo organizacji pozarządowych.
Pyszniejsi od konfitur mojej babci – pomyślałem oceniając ton wypowiedzi obojga radnych. Oprócz krzyku żaden z reprezentantów tych "ważnych" organizacji nie wykazał się najmniejszą próbą rozwiązania całej sytuacji. Wydawało mi się, że w tym szaleństwie jest jakaś metoda, albo jakiś cel. Czyżby problemem było to, że nagle zaczynają w naszym mieście ambitnie działać ludzie młodzi? Czy zamiast tupać na nich nogą i ganić za nieistotne błędy nie należy im pomóc? Wyżej wymienieni stworzyli problem, który (jak się potem okazało) w ogóle nie miał znaczenia. Po ostatecznym ostentacyjnym wyjściu kilku „oburzonych” i „zawiedzionych” osób, a także reprezentantów dwóch innych organizacji, czyli po około godzinie (ufff, organizatorzy siedzieli bladzi w kątach sali a zdezorientowany Dawid Wacławczyk nie potrafił ocenić celowość kontynuowania spotkania) zapanowała spokojna, kulturalna i twórcza atmosfera. Pomimo różnic zdań, skończyło się przekrzykiwanie. Na sali pozostała większość ugrupowań. Wszyscy zgodzili się, co do tego, że chcą działać wspólnie i chcą połączyć swe siły. W końcu chodzi o zbudowanie trwałych mechanizmów demokratycznych, w których współpraca III sektora będzie efektywniejsza. Władze miasta będą miały partnera do rozmowy. Na razie bowiem rozmawiają z każdym z osobna. W obawie przed zarzutem „nielegalności” działań, postanawiamy odłożyć kwestię powoływania forum, wybierając czasowy komitet inicjatywny, który ma rozważyć możliwości formalne przyszłych działań i przedstawić je na kolejnym posiedzeniu. Kilka osób musiało wyjść, ale już tylko pod presją czasu (jesteśmy o ponad godzinę „w plecy”). Wybraliśmy swoich przedstawicieli. Ostatecznie zobligowaliśmy przewodniczącego spotkania do sformułowania pisma do prezydenta, w którym wnioskujemy o to by mogli oni uczestniczyć w posiedzeniach komisji konkursowych (gdzie przydziela się środki na realizację zadań w poszczególnych dziedzinach). W tym roku – jako obserwatorzy. Dodatkowo zobowiązaliśmy się do tego, iż w obradach komisji nie zasiądą osoby, których organizacje składają do nich wnioski.
Czyli – udało się. Udało się nam zebrać i przemówić wspólnym głosem. Stanowimy znaczącą większość i będziemy działać dalej. Ciekawe czy w takim samym, czy w coraz szerszym gronie. Mam nadzieję, że to drugie. Przecież w jedności siła. No, ale może niektórzy nie potrafią działać wspólnie? A może w pojedynkę są silniejsi niż jako członkowie grupy? A może młodzi, chętni do działania i odważni ludzie są w gruncie rzeczy niepotrzebni albo niewygodni? Sam już nie wiem co o tym wszystkim myśleć. I choć poszedłem na spotkanie organizacji POZARZĄDOWYCH – dla mnie było to pierwsze poważne spotkanie z lokalną polityką. Po trzech dniach – nadal jestem w szoku…
Michał Fita
Pyszniejsi niż konfitury mojej babci…
- reklama -