Miłość za pieniądze

Jeśli komuś się wydaje, że w rodzinach zastępczych jest tak cacy, to mógłby się rozczarować. Znam pewne małżeństwo, które zdążyło już wymienić swój stary samochód na całkiem niezły i nowiutki model, w prezencie kupują sobie telefony komórkowe warte 2 tys zł. i całą masę innych różnych dziwnych rzeczy. Traktują to jak niezwykle intratny interes…W domu mają dziecko. Nie swoje. Dziewczynka, lat 6. Jest dla nich jak własna. Przynajmniej tak im się wydaje. W końcu nie wiedzą jak to jest mieć swoje. Są rodziną zastępczą.

Rodziny zastępcze są instytucjami pomocy społecznej tworzonymi w celu zapewnienia opieki dzieciom pozbawionym opieki rodzicielskiej z powodu wystąpienia w ich rodzinach różnego rodzaju sytuacji kryzysowych.
Utworzenie rodziny zastępczej (w przeciwieństwie do adopcji inaczej zwanej przysposobieniem) nie powoduje powstania więzi rodzinno – prawnej pomiędzy opiekunami a dzieckiem. Dziecko przyjęte do rodziny nie staje się dzieckiem tej rodziny, nie powstają też obowiązki i uprawnienia alimentacyjne czy dotyczące dziedziczenia (ani opiekunów wobec dziecka ani dziecka wobec opiekunów). Stan cywilny dziecka nie ulega zmianie, dziecko nie przyjmuje nazwiska opiekunów, a rodzina zastępcza nie przyjmuje pełni władzy rodzicielskiej nad dzieckiem. Rodzice zastępczy są jedynie opiekunami prawnymi dla dziecka.

W rodzinach zastępczych umieszcza się dzieci, których rodzice zostali trwale lub czasowo pozbawieni praw rodzicielskich lub władza ta została ograniczona. Formalnie pełnienie funkcji rodziny zastępczej ustaje z dniem uzyskania przez dziecko pełnoletności chyba, że wcześniej powróci do rodziny biologicznej lub zostanie ono umieszczone w rodzinie adopcyjnej. Faktycznie wiele rodzin zastępczych nawiązuje z dzieckiem trwałe więzi emocjonalne i wspiera je także w dorosłym życiu.

Dlaczego zdecydowała się Pani na przyjęcie nie swojego dziecka?
Odkąd sięgam pamięcią zawsze bardzo chciałam je mieć. Zawsze chciałam mieć przy sobie te małe istotki, które najpierw wydam na świat z własnego brzucha, którymi będę mogła się opiekować, które nauczę jeść widelcem, wiązać sznurowadła, czytać, które nauczę rozumieć świat, tolerować i kochać go takim jakim jest. Gdy wyszłam za mąż wydawało mi się, że to kwestia czasu, że wkrótce będę je mieć i będę szczęśliwa. Okazało się jednak, że to niemożliwe. I to był niesłychanie samotny czas, bo o wiele łatwiej jest się dzielić z innymi radością niż smutkiem. Brak dziecka odbierałam jako największą porażkę swojego życia. Ludzie na ogół narzekają na nadmiar dzieci. Bezdzietność nie jest oswojona, nie mówi się o niej, nie ma wzorców zachowań. Wiadomo, że są tematy, których się nie porusza przy kimś, kto przeżywa żałobę. Jak się nie ma dzieci, jest się wystawionym na strzał: na wścibskie pytania, na głupie rady. Poza tym otoczenie przyjmuje, że to zawsze kobieta nie może urodzić dziecka, że to ona jest „winna”, a przecież przyczyny bezpłodności zdarzają się równie często po stronie mężczyzny, bywa, że w ogóle nie ma żadnego medycznego powodu.

Pamiętam okres, dość długi, gdy nie mogłam patrzeć na żadne dzieci. Nie przychodziłam nawet na chrzciny w rodzinie.

Dziewczynka jest z Panią już od roku. Wciąż czuje się Pani kobietą bezdzietną?
W pewnym sensie tak, choć może nie bezdzietną, ale bezpłodną, taką, która nie urodziła dziecka. Bycie matką to długi proces – pierwszy to okres, kiedy dziecko jest w brzuchu. To czas wyjątkowy, dlatego że nikt tej kobiety wtedy nie może zastąpić. Tego czasu nie dostałam od losu. Mnie można zastąpić. Mamą Oleńki mogła być którakolwiek pani z kolejki. Oczywiście, staram się myśleć, że to właśnie miałam być ja.

Czy miłość rodzi się od razu?
Nie, nie można kochać obcego człowieka. Strasznie trudno się do tego przyznać, bo oczekiwania są takie, że pokocham to dziecko od razu. Można czuć rozczulenie, radość, zachwyt, ale nie miłość. Miłość to proces. Dziecko też nie musi nas od razu pokochać. Tu obowiazuje pełna równowaga. Ja nie jestem dobrą pancią, która ratuje dzieciaczka, on tak samo ratuje mnie. Przestałam widzieć sens życia, on mi go przywrócił. Dał mi spojrzenie w przód. Kiedyś nie interesowało mnie, czy świat się rozleci, czy nie, teraz mnie to obchodzi, bo ten świat jest światem Oleńki.

Kiedy podjęli Państwo decyzję o zostaniu rodziną zastępczą?
Kiedyś ze znajomą pojechaliśmy do jednego z domów dziecka. Pracowali tam wspaniali ludzie – poznałam sprzątaczkę, która zarabia grosze, a codziennie częstuje pomarańczą jedno dziecko – ale formy życia zbiorowego nie nadają się dla małych dzieci. Tak to postanowiła natura, że rodzi się jedno, czasami dwoje dzieci, a nie trzydzieścioro. Na taką grupę przypada pięć kobiet, które się wciąż zmieniają. Dzieci wychodzą na spacer, trzymając się sznurka z pętelkami, na nocnikach siedzą do skutku wszystkie jednocześnie, wieczorem pakuje się je do łóżek ze szczebelkami, jak do klatek. Każde dostaje przytulankę, codziennie inną, nikt nie ma własnej, potem pani gasi światła. Jak któreś płacze, to płacze, aż przestanie. Jak marudzi za głośno, pani wchodzi do pokoju i klaszcze.

Wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że mogłabym zaopiekować się czyimś, nie własnym dzieckiem. Że mogłabym przyjąć je do swojego domu, gdzie mogłoby mieć w końcu swoją ulubioną przytulankę.

Myśli Pani, że tylko takie myśli przyświecają ludziom, którzy decydują się na ten ruch?
Odkąd mam Oleńkę, tak się złożyło, że poznałam wiele innych rodzin zastępczych. I to co obserwuję niejednokrotnie mnie przeraża. Owszem są ludzie, którzy biorą do siebie dzieci bo zwyczajnie tego chcą, czują głód rodzicielstwa, chcą dać temu maluchowi całych siebie, całe swoje zainteresowanie i uwagę. Jednak z moich doświadczeń wynika, że co najmniej połowa robi to dla… kasy.
Wydaje się oczywiste, że rodzina zastępcza powinna korzystać z dodatkowych świadczeń, stanowi to naturalną konsekwencję faktu, że wychowuje dziecko nie swoje, starając się je uchronić tak przed negatywnymi skutkami wychowania zakładowego, jak i przed niepożądanym wpływem środowiska rodziny naturalnej.
Niestety jeśli komuś się wydaje, że w rodzinach zastępczych jest tak cacy, to mógłby się rozczarować. Zdarzają się przypadki tworzenia fikcyjnych rodzin zastępczych, po to, aby otrzymać pieniądze. Znam pewne małżeństwo, które przyjęło do siebie czworo dzieci – on pracuje jako kierowca, ją stać na to by nie pracować wcale. Mimo to zdążyli już wymienić swój stary samochód na całkiem niezły i nowiutki model, w prezencie kupują sobie telefony komórkowe warte 2 tys zł. i całą masę innych różnych dziwnych rzeczy. I nie kryją, że w końcu dzięki dzieciakom stać ich na te wszystkie sprawy. Traktują to jak niezwykle intratny interes. Chce się wymiotować…

W powiecie raciborskim działa 110 rodzin zastępczych, które wychowują 170 dzieci. Bazowe świadczenie na jedno dziecko wynosi 1621 zł.
Staramy się dokonywać selekcji, która maksymalnie wyeliminowałaby ludzi, którzy traktują instytucję rodziny zastępczej jako interes, ale oczywiście nie da się wykluczyć faktu, że ktoś może przyjąć dziecko dla pieniędzy – mówi Henryk Hildebrand, kierownik Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie.

Założenie jest takie, że dziecko trafia do rodziny zastępczej tylko na okres dysfunkcji swojej rodziny biologicznej. Tak naprawdę to przeważnie teoria. Zazwyczaj już nigdy do niej nie wraca, zostając w zastępczej do pełnoletności. Zdarza się jednak i tak, że rodzina zastępcza z różnych powodów rezygnuje z dalszej opieki. Po kilku miesiącach, albo latach… wtedy dziecku znowu szuka się rodziny…

Jak wynika z badań najliczniejszą grupą dzieci stanowią te, które w rodzinach zastępczych przebywały do 5 lat ( 50,3 proc.), najmniej liczna od 11 do 15 lat (15,6 proc).

/SaM/

- reklama -

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj