17 września 1939 roku Armia Czerwona wkroczyła na wschodnie tereny Polski, zadając nam tym samym cios w plecy. Mija właśnie 70 lat od tych wydarzeń
Wobec zaangażowania głównych sił polskich w wojnę obronną z faszystowską III Rzeszą, sowieci przy minimalnym oporze zaskoczonych Polaków zajęli terytorium „przypadłe” im zgodnie z tajnymi ustaleniami paktu Ribbentrop-Mołotow. Parę dni później w Brześciu dowódcy niemieccy i radzieccy wspólnie odebrali defiladę Armii Czerwonej i Wehrmachtu, zaś dobre stosunki między agresorami przypieczętował podpisany 28 września traktat o granicach i przyjaźni. IV rozbiór Polski stał się faktem.
Co to oznaczało dla ludności pozostającej pod okupacją sowiecką? W ciągu 12 dni działań wojennych na terytorium Polski Armia Czerwona zajęła ziemie o łącznej powierzchni 190 tys. km kwadratowych, tj. 50,4 % terytorium Polski, zamieszkałe przez około 13 mln osób. ZSRR rozpoczął swą „administrację” od „uregulowania” kwestii tych, którzy w pierwszej kolejności mogli być kłopotliwi, a więc służb mundurowych. Potem przyszła kolej na ludność cywilną: inteligencję, posiadaczy ziemskich i przedsiębiorców, duchowieństwo, polityków, polskich patriotów i wszystkich tych, których z różnych względów uznano za wrogów Związku Radzieckiego. Rozpoczęła się zakrojona na szeroką skalę akcja nastawiona na wyniszczenie Narodu Polskiego. Dziś strona rosyjska nieśmiało przyznaje, że owszem, że Katyń, że tajne ustalenia, że „coś tam” miało miejsce. Broni się jednak jak może przed nazwaniem rzeczy po imieniu. Że 17 września 1939 roku było preludium do ludobójstwa. Bo jak inaczej nazwać eksterminację oficerów w Katyniu oraz trzy wielkie fale deportacji, które objęły kilkaset tysięcy osób? Deportacje to było ludobójstwo – twierdzi Mieczysław Sus, prezes raciborskiego oddziału Związku Sybiraków – tym ludziom nie pozwolono zabrać żywności, ubrań i innych rzeczy potrzebnych do przeżycia, a następnie przetransportowano zimą w bydlęcych wagonach i wysadzono w stepie. Wielu w czasie podróży zmarło, ci którzy przeżyli musieli od początku zmagać się z zimnem, głodem, ciężkimi warunkami bytowymi i oprawcami NKWD. Życie straciły setki tysięcy obywateli Rzeczpospolitej, tylko dlatego że byli Polakami.
Paradoksalnie wybawieniem dla ludności pozostającej pod okupacją Związku Radzieckiego, był dzień w którym rozpoczęła się wojna sowiecko – niemiecka. Deportacje ustały, gdyż Stalin musiał odłożyć swe plany i nigdy już do nich ani on, ani jego następcy, nie wrócili. Przynajmniej na taką skalę, bo konsekwencje 17 września Naród Polski, jak się okazało, ponosił jeszcze przez pół wieku. Opromieniony chwałą pogromcy faszyzmu Stalin bez trudu objął swą strefą wpływów te kraje, które chciał, a mocarstwa zachodnie nie ośmieliły się uczynić afrontu swemu „aliantowi”. Koniec wojny nie dla wszystkich oznaczał koniec okupacji. Nastały czasy, w których słów takich jak Katyń, Ostaszków, Miednoje, Kozielsk, Starobielsk czy deportacje nie wolno było głośno wymawiać. Przez kilkadziesiąt lat dzieci na lekcjach historii dowiadywały się, że 17 września 1939 roku armia czerwona wkroczyła do Polski by zabezpieczyć choć część naszego kraju przed agresją niemiecką, czy że za Mord Katyński odpowiedzialni są Niemcy.
Pamięć w Narodzie jednak przetrwała, przekazywana z pokolenia na pokolenie. Dziś, w wolnej Polsce, gdy już można (i trzeba) głośno mówić o tych wydarzeniach, nadal budzą one spore emocje, czego dowodem są chociażby spory wokół uchwały sejmowej potępiającej sowiecki najazd na Polskę, której przeciwnicy zarzucają, że niepotrzebnie zantagonizuje już i tak nie najlepsze stosunki z Rosją. Niezależnie od tego, której ze stron przyznaje się rację, nie należy tracić z oczu najważniejszego: pamięć Ofiarom po prostu się należy.