Raz po raz słyszę pogląd, że młodych pokoleń, chcących zmienić Racibórz, nie interesuje, to co było, lecz przyszłość, bo ludzie "czym innym teraz żyją". Tyz prowdo!
Tyle tylko, że bez refleksji nad zaniechaniami i błędami poprzedników, a także własnymi, trudno wypracować nową jakość, a o to tutaj chodzi. Druga myśl jest taka, że polityka jest domeną procesów zbiorowych i lokowanie wszystkich plag życia samorządowego na jednej głowie jest nieporozumieniem. Żaden sukces, ani żadna klęska nie jest dziełem jednego człowieka. Ani Kolumb sam nie odkrył Ameryki, ani Marszałek Piłsudski sam nie dokonał Cudu nad Wisłą. Nawet Stalin sam nie zniszczył Polski, najpierw zrobił to razem z Hitlerem, a potem – z Aliantami. Błądzi więc Ryszard Frączek ogłaszając w swoich "Obliczach", że "od blisko dwudziestu lat miastem rządzi "Grupa Wojnara"". Poruszając jeden "temat tabu" omija wiele innych. Ta niepotrzebna apoteoza gminnego demiurga zakłada, że jedna osoba trzyma (i trzymała) wszystkie nici władzy w swym ręku. To oczywista nieprawda, bo autor artykułu wie bardzo dobrze o kluczowej roli choćby Andrzeja Markowiaka, prezydenta Miasta, przez dobre 10 lat z okładem. Prostym powodem owej roli było zwycięstwo w wyborach 1994 Towarzystwa Miłośników Ziemi Raciborskiej oraz Ruchu Samorządowego "Racibórz 2000" oraz utworzona wówczas koalicja, raczej samorządowa niż partyjna. Pozostaje pytanie, kiedy współpraca owych ugrupowań zaczęła się wynaturzać; czy w trakcie przedłużającej się budowy oczyszczalni ścieków, czy w chwili niszczenia Raciborskiego Domu Kultury jako instytucji?
Dziś mało kogo to obchodzi, ale warto pamiętać, że każdy samorządowy "dym" ma swój "ogień", a po Raciborzu chodzi tyle samo "żołnierzy" Wojnara, co Markowiaka. Tyle wstępu.
A co z naszym kandydatem na radnego?
Kandydat na radnego powinien mieć kręgosłup. Kręgosłup przydaje się do utrzymania postawy pionowej; zwłaszcza w przełomowych chwilach, kiedy "wodzowie" lubią i potrafią uruchamiać w podległych grupach odruch stadny, który inaczej zwie się "huzia na Józia!"
Ot, na przykład: warto mieć kręgosłup, kiedy nocą (tak, tak!) powstaje lista proskrypcyjna przeciwko lokalnemu notablowi, który jeszcze wczoraj słyszał od nas głosy poparcia i zrozumienia. Podpisać czy nie podpisać? Jeśli nie – można stracić własną funkcję; jeśli tak – można niedługo zostać starostą, albo i posłem. "Nie" mówią zwykle trzy, cztery osoby! Wybieraj, rajco miejski lub powiatowy!
Albo wtedy, gdy budowane są ronda o średnicy kapelusza Zorro, grożące śmiercią lub kalectwem, na których nawet mercedes-benz o najlepszym na świecie promieniu skrętu ma kłopoty; wtedy trzeba mieć kręgosłup i przyjść na sesję z… centymetrem i wytłumaczyć, że w trosce o zdrowie tych, co nas wybrali, nie wolno tworzyć rond, wzbudzających ochotę "cięcia na kreskę", bez używania migaczy…
Albo wtedy, gdy – bazując na własnej większości – nagina się prawo dla dobra swoich (Jarosz), aby niedługo potem podobny paragraf wykorzystać przeciw przeciwnikowi (Urbas); wtedy też trzeba mieć kręgosłup i krzyknąć do "swoich": przestańcie, wstyd, ludzie patrzą!
Trzeba też mieć kręgosłup, kiedy w takiej czy innej bezpłatnej imprezie plenerowej, za grube setki tysięcy, pada sakramentalne "dziękujemy Panu Prezydentowi za tak wspaniałe"… Trzeba dodać: puszczenie z dymem głośników takiej forsy, która służy własnej reklamie, a mogłaby być spożytkowana na wiele sensownych celów w naszej wcale nie bogatej gminie.
Wreszcie trzeba stawiać się na własną egzekucję, bo ten proceder bez skazanego też zamienia się w farsę. Trzeba wygłosić ostatnie słowo, to się należy galerii! Trzeba się pojawić choćby po to, by uścisnąć dłoń tym, co nas bronili. A o kim to, Koteczku!?
Kręgosłup to oczywiście wewnętrzny kompas, który pozwala się zachować i reagować w momentach próby. Jest on zgodny z tym, co Zbigniew Herbert określił "potęgą smaku". Po prostu nie brać udziału w kiczu, bo kicz może być też polityczny i samorządowy, co widać na załączonych obrazkach. I oczywiście nie chodzi tu o to, czy radny myje ząbki, po godzinach ogląda porno, albo TVN, a wczoraj brzydko sklął namolnego sąsiada. To też nieładnie, ale najważniejsze, by w życiu samorządowym strzec dobra wspólnego. I wtedy urząd miejski może być "magistratem", radni "rajcami", a zarząd miasta – grupą "VIP-ów".
Marek Rapnicki
miał Pan pisać raz w miesiącu. Boje się powoli lodówkę otworzyć ;p
j.w.
Rapnicki nie zna się na kalendarzu. Nie wymagajcie od niego takich skomplikowanych rzeczy. Przecież on jest wschodniakiem a tam czas biegnie inaczej.
Panie Rapnicki skończ Pan z tymi felietonami.
Chyba, że choruje Pan na manię wyższości intelektualnej, wtedy musi Pan znaleźć ujście dla swoich poglądów.
Do kogo jest to adresowane? Nas, czytelników nie musi Pan uświadamiać a radni tego nie czytają.
Panie Rapnicki skończ Pan z tymi felietonami.
Chyba, że choruje Pan na manię wyższości intelektualnej, wtedy musi Pan znaleźć ujście dla swoich poglądów.
Do kogo jest to adresowane? Nas, czytelników nie musi Pan uświadamiać a radni tego nie czytają.
Obywatele wschodniej ściany Polski mieli zawsze seksualne podejście do roboty. Część z nich napłynęła na Śląsk i wystarczy pojechać w okolice Głubczyc, by zobaczyć jak wiele domów jest zaniedbanych. Obejścia takich gospodarstw także mówią sporo o ich właścicielach.Ale po co jechać aż na kresy czy pod Głubczyce. Wystarczy przyjżeć się pracy lokalnego wieszcza, tej byłej i obecnej.
Lepiej idż Pan do fryzjera aby się ostrzyc i zgolić ryżawe wąsy oraz brodę, bo podobny jest Pan do człowieka epoki kamiennej. To zdjęcie psuje obraz portalu.
Czy Rapnicki pisze o kręgosłupie Wojnara? Czy też o tym,że powinień go mieć.
Rapnicki pisze o tym czego sam nie ma i mieć nie będzie
Gdzie w końcu jest Pan Rapnicki, w Nam czy w PiS http://www.rapnicki.pl
jest w Dobro Ojczyzny, robi tam za członka