W miarę reformowania się współczesnej obyczajowości kwestia seksualności w różnych jej aspektach coraz częściej pojawia się w strefie publicznej – od manifestacji w obrębie kultury i sztuki począwszy, na sferze konsumpcji rynkowej kończąc. Sex – shopy jako element współczesnego pejzażu miejskiego wyrastają niczym grzyby po deszczu od Warszawy po Pekin. Te specjalne sklepy zdają się być niczym innym jak żywym świadectwem ludzkiej ciekawości i potrzeb. Spora część doświadczeń erotycznych związanych jest z percepcją wizualną… W Raciborzu też je mamy. A nawet dwa. I to na jednej ulicy. Kuszą przechodniów dużymi szyldami z napisami "afrodyzjaki – rewelacja" i "tylko dla dorosłych", jednak stymulują nie tylko samych dorosłych, bowiem… sklepy zlokalizowane są kilkadziesiąt metrów od szkoły.
Jak władze miasta odnoszą się do pojęcia: "wizualna przemoc seksualna"? Czy w mieście ktoś dba o morale młodego pokolenia? – pytał na ostatniej sesji radny Piotr Klima, dotykając tematu sex – shopów reklamujących swoje produkty w sąsiedztwie SP 13.
Mnie, jako rodzica, pedagoga, dyrektora, sprawa ta bardzo bulwersuje. Omawiałam temat z władzami. Gdy dano mi do zrozumienia, że to żaden problem, gdy stwierdziłam, że dla polityków, w większości mężczyzn, nie ma tematu, odpuściłam sobie. To walka z wiatrakami – mówi dyrektor szkoły Bogusława Małek. – Ciężko było szczególnie na początku – dwuznaczne wystawy, dzieci przechodząc zatrzymywały się wgapiając w witryny. Osobiście rozmawiałam z pracownicami tychże sklepów prosząc o "złagodzenie" reklam. One oczywiście uznały, że przesadzam zaznaczając, że dzieci przecież nie mają wstępu do środka. Jako kobiecie podobają mi się dziewczyny z plakatów w seksownej bieliźnie, ale czy koniecznie muszą na to patrzeć dzieci?
Bogusława Małek wystosowała do Urzędu Miasta pismo prosząc o interwencję w tej sprawie. Odpowiedź zawierała tylko dwa pytania: "Czy uczniowie chodzą do sex – shopów? i "Czy dziecko przechodząc obok sklepu narażone jest na widok, którego nie powinno oglądać? Na koniec dodano w nim, iż odpowiedzi na powyższe pytania są niezbędne do rozpatrzenia pisma dyrektora. Szefowa szkoły napisała więc kolejny list, ale, jak mówi, na ten nie otrzymała już żadnej odpowiedzi.
Żyjemy w interesującym towarzystwie – najpierw działał jeden sex – shop, potem pojawił się kolejny. Po drugiej stronie ulicy funkcjonował sklep monopolowy. Brakuje nam tu chyba tylko domu schadzek – burzy się dyrektor.
To tylko szyld. Jakie urząd ma prawo do ingerencji skoro podmiot gospodarczy płaci podatki? Nie widzę w tym nic zdrożnego – komentuje prezydent Osuchowski.
Na sex – shopy nie jest wymagana żadna licencja. O losie takich lokali decydować mogą właściwie sami mieszkańcy – jesli nie będą je odwiedzać, to z pewnością firmy nie bedą utrzymywać interesu tylko po to, by ich drażnić… Jednak to z reguły sklepom tej branży nie grozi.
Jeśli ktoś spyta, dlaczego gwiazdy Hollywood postępują tak a nie inaczej, albo skąd wzięły się te upiorne pokemony, czy też w jakim celu komercyjne telewizje produkują coraz więcej ogłupiających widowisk w stylu „Wielkiego Brata” – w gruncie rzeczy zachowuje się tak samo, jakby pytał, dlaczego istnieją sex – shopy, salony samochodowe, pizza na telefon, i jak to możliwe, że obok szkoły jest sklep monopolowy.
W obu przypadkach odpowiedź jest taka sama: bo to się dobrze sprzedaje… nawet na oczach dzieci.
/SaM/