Felieton: Nie znosiłam tej gazety

Gazeta Informator na rynku wydawniczym jest od 2006 roku. Początkowa nazwa pisma to: Gazeta Informator Raciborski. Wraz z rozszerzeniem zasięgu kolportażu nazwa przyjęła postać: dwutygodnik regionalny Gazeta Informator.

15 lat Gazety Informator z innej perspektywy.

Gdybym wyrwana ze snu w środku nocy miała odpowiedzieć, co było najtrudniejszym momentem w moim życiu, nie byłoby to rozstanie z pierwszą miłością, śmierć bliskiej osoby, wyprowadzka do innego państwa, porzucenie marzeń o grze na skrzypcach, gdy w wieku 16 lat w Państwowej Szkole Muzycznej w Raciborzu usłyszałam, że jestem za stara.

- reklama -

Gdybym miała w ramach weryfikacji danych klienta podać moment osiągnięcia pełnoletności, nie liczyłabym 18 lat od roku urodzenia, nie szukałabym w pamięci numeru PESEL, nie próbowała sobie przypomnieć pierwszego łyku alkoholu ani pierwszego wypalonego za budynkiem OSP w Brzeziu papierosa.

Gdybym z ręką na sercu miała przyznać, czy decyzje podejmowane w moim dorosłym życiu były w pełni słuszne i żadnej z nich nie żałuję, nie roztrząsałabym romantycznego wyboru studiów filologii polskiej, roztrzaskania o drzewo samochodu pożyczonego pod nieobecność rodziców, porzucenia dobrej pracy w korporacji na rzecz pisania książki, która nikogo nie obchodzi.

Nie pamiętam z swojego życia żadnych dat poza datą urodzenia. Mam problem z podaniem swojego rocznika maturalnego, nie wiem, kiedy broniłam dyplom, a gdyby nie fakt, że za mąż wychodziłam rok temu, nie byłabym pewna nawet tej daty. Słusznie zaplanowałam wydarzenie na dzień swoich imienin, paradoksalnie dla obchodów rocznic, sam rok niewiele znaczy.

Może dlatego rok 2006 do tej pory niewiele mi mówił – po chwili zastanowienia byłam w stanie ewentualnie wydedukować, że nie był to ten, w którym wraz z kuzynostwem patrzyliśmy przez okopcone przez dziadka szkiełka na zaćmienie księżyca, zastanawiając się, czy w nowej wersji Windows 98 nadal będzie wyrzucał swoje klasyczne błędy po Nowym Roku. Kupiłam wtedy dysk zewnętrzny, wierząc, że dam radę zgrać Internet na później.

Kiedy na początku grudnia spotkałam się ze swoim tatą w Bergamo, by po raz pierwszy w życiu podczas wyszarpanych z codziennej gonitwy dwóch weekendowych dni we Włoszech pić z nim doskonałą kawę, jeść pizzę i cieszyć się słońcem sprzyjającym beztroskim rozmowom o wszystkim i o niczym, a on z małego bagażu podręcznego wiezionego tysiące kilometrów od domu wyciągnął ten dobrze znany zapach świeżo wydrukowanej Gazety Informatora, poczułam ścisk w żołądku.

Kiedy zostawszy we Włoszech kilka godzin dłużej, siedziałam już sama, i w małej, lokalnej knajpce, popijając kremowe cappuccino, przeglądałam listopadowe wydanie pisma wręczone mi przez tatę wraz z informacją, że numer, który trzymacie Państwo w ręku będzie ostatnim, poczułam ulgę.

Kiedy rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że o tej porze dnia otoczona jestem właściwie jedynie starszymi Włochami schowanymi za swoimi ulubionymi La Repubblica, Tuttosport i Leggo, zerknęłam w lustrze na swoje odbicie schowane za gazetą taty i poczułam dumę. Gdy sekundę później na stronie tytułowej mojej prasy zobaczyłam Gazeta bezpłatna – od 2006 roku, wiedziałam już, że tym numerem kończy się nie tylko ten rozdział historii Gazety Informator. Po 15 latach kończy się także pewien etap mojej historii.

Nie znosiłam tej gazety.

Gazeta Informator odebrała mi naiwne marzenia o byciu dziennikarką – nie miałam szansy, jak inni studenci, załapać się na praktyki w przypadkowej redakcji, gdzie przy obrzydliwie brudnej klawiaturze poci się dwa teksty na dzień, popijając lurę ze służbowego ekspresu. Pierwszy tekst napisałam mając 17 lat, słuchając jednocześnie o tym, jak ilustrować zdjęciami artykuły, podpisywać fotografie, konstruować leady, przeredagowywać materiały online na potrzeby druku, zachęcać reklamodawców do zamieszczaniu reklam w prasie. To wszystko jako córka szefa. Nieważne, jak bym się nie starała, nigdy nie miałam szans na bycie po prostu dziennikarką-praktykantką, uczenie się na własnych błędach, zmienianiu redakcji po większych wpadkach.

Gazeta Informator odebrała mi swobodę wieczornych rozmów z tatą na rzecz konsultacji pomysłów, inicjatyw, planowania obłożenia imprez, wykonywania korekt, edycji, notowania w papierowym kalendarzu dat kolejnego wydania. Skończyło się wymienianie ploteczek na temat studiów, znajomych, życia prywatnego. Czas na dyskusje z tatą przehandlowany został na czas spotkań redakcyjnych z szefem, który z dnia na dzień wymagał ode mnie coraz większego zaangażowania, poczucia odpowiedzialności za produkt, coraz częściej traktował jak współpracownika, coraz rzadziej pytał, co u ukochanej córeczki tatusia.
Gazeta Informator odebrała mi beztroskę związaną z rodzinnymi spotkaniami, weekendowymi telefonami do rodziców, wakacyjnymi ogniskami i grillami, podczas których, jak lubię sobie z zazdrością wyobrażać, inne rodziny popijają piwko, jedzą kiełbasę, kłócą się o sport czy politykę. Ja kłóciłam się o pomysły na rozwój gazety, dziennikarską subiektywność, tupet wchodzenia oknem tam, gdzie zamknięto drzwi. Znad zimnej śląskiej i ciepłego piwa obserwowałam zmieniającą się dynamikę rodzinnych spotkań. Gazeta Informator jak chciwa kochanka weszła między nas, dzieląc nas na dwa obozy. W jednym była ona i tata, w drugim cała nas reszta.

Nie znosiłam tej gazety.

Gdybym miała przyznać, kiedy moje dorosłe życie zaczęło przybierać obecny kształt, kiedy dorosłam do swoich obecnych butów, byłby to rok 2006 i późniejsze odcięcie się od pracy w redakcji Gazety. Podjęłam wtedy najtrudniejszą decyzję w życiu, by nie iść w ślady ojca, a w zamian zwyczajnie – jak wszyscy – pójść na łatwiznę. Nie rozumiałam, po co się spalać dla idei, nie jestem z tych, których kręci walka z wiatrakami, nie próbuję kosztem wszystkiego co mam zmieniać świata dla dobra innych.

Kiedy ja odbywałam kolejne zagraniczne stypendia, podejmowałam kolejne prace w największych europejskich stolicach, mój tata uparcie wierzył, że Gazeta Informator może w tym lokalnym grajdołku coś zmieniać, że warto co dwa tygodnie zadrukowywać jej strony, ślęczeć po nocach nad felietonami, obrabiać zdjęcia z lokalnych wydarzeń. Nie pojmuję, jak można tyle razy dostać po tyłku, pozwolić na to, by w komentarzach na raciborz.com.pl jad się lał litrami, szarpać się z naciągaczami, łgarzami, manipulatorami i nadal wierzyć, że mimo wszystko warto.

Gazeta Informator zmieniła moje życie. Tak, bez patosu, wypchnęła mnie w świat, byle jak najdalej od siebie, od codziennych rodzinno-służbowych zobowiązań, od poczucia odpowiedzialności za tę małą ojczyznę, od przywiązania do tej szarugi i beznadziei małego miasteczka. Wypchnęła mnie w miejsce, w którym jestem szczęśliwa. Jestem szczęśliwa, ale nigdy się nie dowiem, jak to jest poświęcić prawie wszystko dla idei. Nigdy się nie przekonam, jak to jest wierzyć w coś całą sobą. Nigdy też jednak nie przestanę dziękować za ludzi, którym jednak i mimo wszystko się chce.

Nie znosiłam tej gazety. Więc tato – wybacz.

Wychowała mnie ta gazeta. Więc redaktorze Burek – chapeau bas! Rodzina musi być z Ciebie dumna.

Anna Burek

- reklama -

KOMENTARZE

Proszę wpisać swój komentarz!
zapoznałem się z regulaminem
Proszę podać swoje imię tutaj